Maja Bohosiewicz lubi pozować w sieci na osobę bardzo zapracowaną. Fakt, że celebrytka zmaga się z nadmiarem obowiązków, sugeruje choćby sam opis na jej instagramowym profilu, z którego dowiadujemy się, że poza identyfikowaniem się jako feministka, Maja uważa się także za "girl boss". Nic dziwnego, że w pewnym momencie instagramerka zapragnęła szukać asystentki (bądź też asystenta) z prawdziwego zdarzenia, licząc na to, że ktoś nareszcie odciąży ją odrobinę z trudów dnia codziennego.
Ogłoszenie o pracę Maja Bohosiewicz wrzuciła na Instastory w środowy wieczór. Zaledwie w kilkanaście godzin screeny z relacji zdążyły obiec Facebooka i wywołać przy tym niemałe zamieszanie. Uwagi potencjalnych pracowników nie przykuła niestety kusząca wysokość wynagrodzenia, a nierealne wymagania, jakie nasza "girl boss" chciałaby nałożyć na biedną duszyczkę, która zdecyduje się podjąć wyzwanie.
I tak dowiadujemy się, że do obowiązków asystenta należałoby prowadzenie kalendarza, organizowanie sesji zdjęciowych, kontaktowanie z księgowymi, kupowanie biletów lotniczych (miejmy tylko nadzieję, że nie z własnej kieszeni) oraz "rozwiązywanie problemów dnia codziennego" - jakie tylko by one nie były.
Naturalnie Maja nawet nie zająknęła się na temat wynagrodzenia. Poprosiła jedynie, aby zainteresowani złożyli swoje wymagania w mailu.
Prawdziwe oburzenie wywołał jednak opis osoby, dla której Bohosiewicz w zamyśle kieruje ogłoszenie. Zachowujemy oryginalną pisownię, aby w pełni oddać poziom kuriozum, które zadziało się na profilu celebrytki.
Dla osoby dyspozycyjnej. Nienormowany czas pracy często też nienormalny czas pracy. Dla osoby ze stalowymi nerwami. Która potrafi działać pod presją czasu i pod wpływem czynników stresujących. Dla osób która informując o problemie przychodzi przynajmniej z jednym (nawet średniej jakości) rozwiązaniem. Osoba "w punkcik" której nie umyka żadna data, fakturka czy spotkanko. Ogarniacz życia. Osoby które wiedzą, że ich stan zdrowia interesuje tylko dwie osoby na świecie: mame oraz lekarza prowadzącego.
Oczywiście spora część internautów, którzy zapoznali się z ogłoszeniem, zinterpretowała ostatnie zdanie jako brak zgody na ludzkie odbywanie choroby albo zgłoszenie L4. O tym, jak idiotycznie brzmi jej wpis, Maja zorientowała się naturalnie dopiero po fakcie. Szybko usunęła więc listę wymagań i opublikowała sprostowanie. Tu również zachowujemy oryginalną pisownię.
Wiele osób zrozumiało w taki sposób i mnie krytykują więc wytłumaczę: do choroby ma każdy prawo - choroba nie wybiera. Natomiast nie lubię przebywać z ludźmi którzy pasjonują się swoimi chorobami. Przebytymi wycięciami migdałków i opowiadają o pobytach w szpitalach. Takie rzeczy mnie od zawsze przerażają i jedyne o czym lubię słuchać to o zdrowiu którego wam wszystkim życzę. Jeżeli kogoś takie określenie uderzyło to mi przykro bo nie miało. Czasami lepiej coś wytłumaczyć - aby nie zostawiać pola do dyskusji - duma "mądra po szkodzie" Maja.
Przypomnijmy: Maja Bohosiewicz śmieszkuje z nagiego męża przy wtórze koleżanek: "SŁOMA Z D*PY WYSTAJE"
Wpis Mai szczególnie ciepło został przyjęty przez użytkowniczki sieci z facebookowej grupy Give Her A Job. Jedna z pań postanowiła nawet skontaktować się bezpośrednio z potencjalną pracodawczynią celem zgłoszenia pewnych uwag.
Hej, zdradzę ci małą tajemnicę - oferta pracy to nie tylko twój koncert życzeń, ale też info o tym, co ty, jako pracodawca, możesz zaoferować przyszłemu pracownikowi. Zamieszczenie w ogłoszeniu samych wymagań, jakby możliwość pracy u ciebie była wynagrodzeniem samym w sobie, to ogromny brak profesjonalizmu, nie wspominając już o tym, że teraz wszyscy patrzą na ciebie jak na Grażynę biznesu - wypunktowała bujającą w obłokach Bohosiewicz jedna z internautek.
Również wiele innych facebookowiczek miało cenne rady do przekazania pani przedsiębiorczymi.
"Girl boss energy". Czuję się zmobbingowana od samego ogłoszenia. Aż nie chce się myśleć, co by było na rozmowie, ani tym bardziej w faktycznej pracy.
Ciekawe czy jest świadoma, że mimo bycia influencerką obowiązuje ją jako pracodawcę kodeks pracy i jednak zwolnienie lekarskie czy "nienormalny" czas pracy jest jasno określony?
Maja, zjedz Snickersa.
Bardzo mnie ciekawi "pomoc w obowiązkach prywatnych". Chodzi o umawianie do lekarza, robienie kanapek do pracy, czy kąpiel dziecka? - czytamy na facebookowej grupie.
Jakie rady Wy mielibyście do przekazania Mai? A może mimo wszystkich czerwonych flag po drodze bylibyście skłonni stawić się do niej na rozmowę o pracę? Jeśli tak, koniecznie podzielcie się później wrażeniami! W końcu traumy łatwiej przepracować, gdy się o nich rozmawia...