Spowodowana feralnym nagraniem afera z udziałem Anny Lewandowskiej trwa w najlepsze. Choć trenerka przebywa obecnie na wakacjach we Włoszech, raczej nie może liczyć na wolny od trosk wypoczynek. Wszystko za sprawą sporu z internetowymi twórczyniami, które skrytykowały jej nieudaną próbę zwrócenia uwagi na temat "ciałopozytywności", a którym Ania w odwecie wysłała pisma od prawników.
Choć z jedną z nich żonie piłkarza udało się dojść do porozumienia, a nawet nawiązać współpracę, z drugą najwyraźniej wciąż się nie "dogadała". W sobotę Maja Staśko udostępniła za pośrednictwem instagramowego profilu skan dokumentu, którym uraczyła ją celebrytka.
Pytacie, jak wyglądało pismo od prawników Anny Lewandowskiej. Dotychczas nie wrzucałam, bo nie wiedziałam, czy mogę (czy za to też nie otrzymam groźby pozwu), ale mój prawnik Adam Kuczyński mówi, że nie, to wrzucam - pisze publicystka i kontynuuje:
Tak to wyglądało u mnie. Wezwanie do skasowania postów dotyczących przebrania się Anny Lewandowskiej w strój grubej osoby. Dlaczego? Przez "insynuowanie braku empatii, chęci naśmiewania się z określonej grupy osób oraz przypisywania kategoryzowania kogokolwiek ze względu na jego cechy indywidualne". Jednym słowem: nie powinnam pisać, że celebrytka popełniła błąd. Bo grozi mi za to 50 tysięcy złotych kary. Nie mam takich pieniędzy. A gdybym miała, wydałabym na terapię dla osób po gwałcie, którym codziennie pomagam. Dlatego nie napiszę tu nic o braku empatii. Nic a nic - czytamy w najnowszym wpisie rozżalonej Staśko.
Dodatkowo z pozwu możemy wyczytać, że Lewa i jej prawnicy żądają usunięcia wpisów, w których Maja odnosi się do jej osoby oraz nieprzychylnych komentarzy internautów, a w szczególności jednego konkretnego, który wyjątkowo nie przypadł gwieździe do gustu.
(...) W szczególności anonimowego wpisu zaczynającego się od słów: "Koleżanka była na obozie Ani..." - wskazują w dokumencie jej przedstawiciele.
Myślicie, że i w tym przypadku jest jeszcze szansa na "porozumienie" z trenerką?