Małgorzata Rozenek spędzała ostatnie tygodnie na wyspie Phuket, gdzie zaszyła się wraz z mężem i synami. Fani zarzucali celebrytce, że poleciała na koniec świata, a właściwie nie rusza się z obiektu hotelowego, lecz ta zbytnio nie przejęła się krytyką. Chętnie dzieliła się kolejnymi fotkami z egotycznego raju, uprzednio poprawiając w programie graficznym to i owo...
W końcu jednak nadszedł koniec sielanki i czas na powrót do ojczyzny, w której warunki pogodowe pozostawiają wiele do życzenia. Rozenek zameldowała się z Warszawy i pokazała fanom cały psi "gang Majdana", za którym bardzo się stęskniła. Gdy już wycałowała psy, naszła ją refleksja, że trochę tęskni za słońcem i prywatnym basenem.
Wszyscy w całym komplecie jesteśmy w domu i muszę wam powiedzieć, że trochę ten wiatr i to wszystko no naprawdę leciusieńko dołuje, szczególnie, jak sobie człowiek przypomni, że właśnie piłby kawę na basenie z Heniem bez pieluchy latającym i w ogóle. No ale cieszymy się, że jesteśmy w domu - dywagowała.
Pech chciał, że Gosię powitało w stolicy srogie gradobicie. Celebrytka zdecydowała, że włoży najcieplejsze ciuchy po czym heroicznie wyskoczyła z domu "załatwiać biznesy".
Dzisiaj jest podobno najbardziej depresyjny dzień roku, tak zwany Blue Monday. W ogóle nie wiem, o co chodzi... - ironizowała. Szczególnie, jak się musiałam wbić w golf, w czapkę, w ciepłą kurtkę i było w ogóle załamanie pogody - skarżyła się, jadąc w aucie z Radziem.
Współczujecie Małgosi ciężkiego powrotu do rzeczywistości?