W celebryckim uniwersum doszło do niezwykle interesującego starcia. Krzysztof Stanowski, który imponuje widzom ciętym językiem, stereotypizacją i kąśliwymi uwagami w kierunku swoich rozmówców, zaprosił do programu Marcina Prokopa. Zważając, że prowadzący "Mam talent!" ostatnio ochoczo wdaje się w medialne przepychanki słowne z kolegami z branży, można było założyć, że spotkanie ze Stanowskim będzie niezwykle owocne.
Od początku trwania transmisji "Hejt Parku" panowie Stanowski i Prokop dywagując na temat definicji celebryty, usiłowali zabłysnąć elokwencją oraz wysublimowanym poczuciem humoru. Porozmawiali trochę o ciuszkach, aby zejść na temat... Szymona Hołowni. Lider partii "Polska 2050" prowadził niegdyś talent show u boku Prokopa, lecz od kilku lat dąży do zdobycia politycznej władzy w kraju. Ku niepocieszeniu Krzysztofa, Marcin raczej nie był skory rozprawiać na temat dawnego kolegi z pracy i jego poczynaniach w rodzimej polityce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Okazało się, że szybko wyciszony wątek Hołowni stał się idealnym punktem odniesienia do kolejnej dyskusji. Nawiązując do głośnego odejścia Szymona z telewizji, Krzysztof Stanowski postanowił zapytać Marcina Prokopa o jego pracę w "Dzień Dobry TVN". Nie obyło się bez wstępnego osądu i delikatnej insynuacji, że Prokop jest zbyt inteligenty na tak "uwłaczające godności" poczynania zawodowe.
Czy ty się nigdy nie dusisz w swojej roli? Bo mam wrażenie, że jesteś człowiekiem erudytą, bardzo inteligentnym, o szerokich horyzontach... a mimo wszystko pracujesz w śniadaniówce, kurczę. Czy nie szkoda cię na takie programy? - dopytywał Stanowski.
Nie duszę się, bo oprócz śniadaniówki robię mnóstwo innych rzeczy. Jakbyś sobie policzył ile czasu spędzam w telewizji porannej, to jest (...) 15 godzin w miesiącu. A czas, który mam do dyspozycji w miesiącu jest dużo szerszy i ja go wykorzystuje gospodarnie. Robię rzeczy, które chcę, które lubię, które sam projektuje, a telewizja śniadaniowa jest pewną bazą, która pozwala mi po pierwsze docierać do różnych ludzi, spotykać różnych ludzi, nawiązywać różne relacje, które potem sobie dyskontuję na zewnątrz. Ale też jest jedyną dostępną właściwie w tej chwili dla mnie enklawą pracy na żywo w telewizji. Wymień mi jakiś program, oprócz "Faktów", gdzie wciąż możesz jeszcze uprawiać jakiś rodzaj dziennikarstwa. Wiadomo, że to jest dziennikarstwo czasami kotletowe... - nie zdążył dokończyć Prokop, ze względu na wtrącenie Stanowskiego.
Krzysztof ewidentnie nie był zadowolony z dość zachowawczej wypowiedzi Marcina, więc rzucił w stronę rozmówcy, że przecież problemy poruszane w telewizji śniadaniowej "na pewno wielokrotnie przyprawiają go o ciarki żenady".
To też nie jest tak, że ja mam ciarki żenady, siedząc w programie śniadaniowym, bo gdyby tak było, to bym prawdopodobnie już go dawno opuścił. To nie jest praca, która płaci aż tak znakomicie, że bym sobie bez niej nie poradził, natomiast ja mam do tej pracy taki stosunek, że bawię się tym razem z widzem. Czyli nawet jak prowadzę rozmowę o malowaniu paznokci, albo pieczeniu ciasta, to staram się to robić z lekkim mrugnięciem oka do ludzi na zasadzie: "hej, pobawmy się tą historią" (...). Ja niczego nie muszę, więc jak bym nie chciał tego robić, to przecież już dawno bym stamtąd wyleciał - zapewnił Prokop.
Wciąż nieusatysfakcjonowany i spragniony dramy Stanowski pozostał przy swoim i zapytał Prokopa, ile razy trafił mu się temat, który był "przekroczeniem żenady".
Ty zakładasz, że ja traktuje siebie poważniej niż ten program. A ja wchodząc do tego programu przestaję pielęgnować swoje ego (...). Ja staję się częścią tego programu i podpisuje się pod wszystkim, co tam się wydarza - podsumował Marcin.