Od miesięcy możemy obserwować metamorfozę Marty Linkiewicz. Od naczelnej polskiej patoinfluencerki, nie stroniącej od zakrapianych imprez i destrukcyjnych wyskoków, ze skandalem w autokarze włącznie, Linki przepoczwarzyła się w orędowniczkę zdrowego stylu życia. A wszystko to za sprawą walk Fame MMA, które zmotywowały ją do zadbania o formę i porzucenia zgubnych nałogów. Ostatnio, mimo obostrzeń wywołanych pandemią koronawirusa, udało jej się stoczyć pojedynek z Zusje, której rozbiła nos i ostatecznie pokonała przeciwniczkę w trzeciej rundzie.
Od tej pory patocelebrytka regularnie raczy swoich obserwatorów relacjami z morderczych treningów i zdjęciami swojej wyrzeźbionej sylwetki. Choć miewa także momenty zwątpienia. Pozostało jej także zamiłowanie do rynsztokowego języka i wdawania się w pyskówki.
Aktualnie Linki chwali się robieniem "masy", choć wyznała, że perspektywa przejścia na bardziej kaloryczną dietę była dla niej niezbyt zachęcająca. Przy okazji patocelebrytka przyznała, że początkowo narzuciła sobie zbyt restrykcyjny sposób odżywiania, co skutkowało problemami zdrowotnymi.
Jak się czujesz na masie? - zagadnęła Martę jedna z fanek.
Na początku się tego obawiałam, bo od razu zaczęłam wyobrażać sobie, że się uleje itp. Prawda jest taka, że czuję się dobrze, zdrowo i erotiko. Jem, wydaje mi się, tyle, ile powinnam. Wcześniej jadłam za mało w porównaniu do tego, ile ćwiczyłam, miałam problemy z miesiączką, hormonami, byłam o krok od anemii. Koniec końców ryż i makaron idzie nam tam, gdzie powinien - wyznała Linkiewicz.
Doceniacie jej szczerość?