Joanna Przetakiewicz bez wątpienia przeszła długą drogę, aby dziś uchodzić za kobietę sukcesu. Jej autorska marka La Mania powstała już 12 lat temu i była owocem współpracy celebrytki z miliarderem i ekspartnerem Janem Kulczykiem. Dziś firma Joanny odnosi sukcesy, a ona sama może bez skrępowania paradować po warszawskich ulicach z torebkami od Hermesa.
Jak to zwykle bywa, Joanna Przetakiewicz jest twarzą i dyrektor kreatywną marki, jednak niżej w hierarchii są też dziesiątki pracowników, którzy również pracują na jej sukces. Okazuje się, że wśród nich była także swego czasu Marta Rentel, robiąca dziś karierę w sieci jako Marti Renti.
Zobacz też: Marti Renti przekonuje, że naprawdę sprzedała wirtualną miłość za MILION ZŁOTYCH: "Normalnie się to wypłaca"
Niedawno głośno było o tym, że Rentel sprzedała swoją "wirtualną miłość" za milion złotych. Choć dziś, jak widać, może liczyć na spore wpływy, to nie zawsze tak było. Jak zdradziła w rozmowie z Pomponikiem, w czasach szkolnych pracowała właśnie u Joanny Przetakiewicz i jej marki La Mania. Marti Renti była modelką techniczną, a więc ściągano z niej wymiary oraz nanoszono poprawki.
Byłam modelką techniczną, czyli szyli na mnie ubrania w rozmiarze 36, które trafiały do sklepu, jak na mnie idealnie leżały. Bo ja miałam takie wymiary 36 książkowe. Ściągali ze mnie wymiary, szyli, a potem ja zakładałam i poprawiali na ciele, a ja tak stałam. Czasem kłuli - wspomina.
Rentel twierdzi, że mimo wszystko dobrze wspomina te czasy, a Joanna zapewniała jej loty do Londynu.
W ogóle ostatnio spotkałam panią Joannę i powiedziałam jej, że śmiesznie było. Latałam do Londynu na showroomy i byłam tam modelką pokazującą kolekcję. Nawet u pani Joanny spałam kiedyś w sypialni. I czasami pizzę mi zamawiała, jak zostawałyśmy dłużej. Ona bardzo dużo pracowała - zauważyła tiktokerka.
Marta zdradziła też wysokość zarobków, które wtedy otrzymywała. Influencerka wyznała, że dostawała 15 złotych za godzinę i była zatrudniona "raczej na śmieciówce".
Ja miałam 15 złotych za godzinę, a chodziłam jeszcze do szkoły. To była jakaś umowa, śmieciowa raczej. Jak się udało z tysiąc złotych na miesiąc, to byłam szczęśliwa, że hej. Uczyłam się i pracowałam - dowiadujemy się.
Jak twierdzi, potem znalazła też dla siebie miejsce u innej marki i otrzymywała tam prawie dwa razy większą stawkę. Zastrzega jednak, że więcej nauczyła się właśnie pracując u Przetakiewicz.
Potem jeszcze byłam w Simple, to samo robiłam, więcej dostawałam za godzinę, 25 złotych, ale więcej się nauczyłam w La Manii - stawia sprawę jasno i dodaje, że Joanna zawsze była dla niej inspiracją.
Jesteście zaskoczeni?
Co mają wspólnego "Emily in Paris" i "Gierek"?