Martyna Gliwińska do show biznesu trafiła za sprawą miłosnej relacji z Jarosławem Bieniukiem. Co prawda z byłym piłkarzem rozstała się jeszcze przed narodzinami ich wspólnej pociechy, to jednak zdaje się, że jej kariera wcale na tym nie ucierpiała. Wręcz przeciwnie, mama Kazika od dłuższego czasu sprawdza się w roli influencerki. Kobieta jednak oprócz wywiązywania się ze współprac, niekiedy i otwiera się za pośrednictwem mediów społecznościowych na tematy bardziej osobiste. Zdarza się, że dostaje się nie tylko Jarkowi, ale i jego aktualnej partnerce...
Ostatnio Martyna niespodziewanie znikła z Instagrama, a jej konta w ogóle nie można było wyszukać w popularnym serwisie. Jednakże po dwóch tygodniach nieobecności wróciła, tłumacząc, że jej profil został usunięty.
Dostałam wiadomość, że przekroczyłam regulamin - wspomina "chwile grozy", kontynuując:
Płakałam, byłam bezsilna, dlatego że nie można się tam z nikim skontaktować, nie dostaje się żadnych konstruktywnych odpowiedzi, tylko wysyłane z automatu - żali się, opisując swoją sytuację bez zbędnego owijania w bawełnę: (...) Moje konto zostało oficjalnie zdezaktywowane przez Instagram, więc byłam w czarnej d*pie.
Gliwińska nie ukrywa, że to właśnie Instagram jest miejscem jej pracy, w związku z czym sytuacja napędziła jej niemałego stracha:
Instagram jest dzisiaj do zarabiania pieniędzy i ja, podobnie jak miliony osób, wykorzystuję tę platformę w ten sposób. Nikogo nie okradam, robię to w sposób uczciwy. Zarabiam na siebie i swoją rodzinę. Kiedy ktoś mi to konto zabiera, to tak, jakby ktoś mi zamknął firmę i powiedział, że musisz wymyślić coś innego z dnia na dzień... - ubolewa.
Współczujecie jej stresujących doświadczeń?
Przypominamy: Influencerka płacze po tym, jak ktoś usunął jej konto na Instagramie. "Bez moich zasięgów JESTEM NIKIM"