Współcześnie dziewczynki są znacznie bardziej otwarte na odkrywanie świata i zabawy, które jeszcze jakiś czas temu były uznawane za typowo "chłopięce". Jak pani wspomina swoje dzieciństwo i zabawki, którymi się pani bawiła?
Kiedy byłam dzieckiem, podział na świat "chłopięcy i dziewczęcy" był bardzo wyraźny i światy te bardzo się od siebie różniły. Dzieciaki, które próbowały je mieszać, były uznawane za dziwolągi. I ja też do nich należałam, no bo kto to widział dziewczynkę, która nie lubi bawić się lalkami? Jako dziecko uważałam, że być chłopakiem jest fajniej i byłam przekonana, że oni mogą wszystko, a dziewczynki mniej. I później przez wiele lat próbowałam dostać się do tego ich świata.
W Polsce 66 proc. rodziców wciąż uważa, że niektóre aktywności są przypisane konkretnej płci. Czy sądzi pani, że kampanie takie jak ta stworzona przez markę LEGO mają szansę wpłynąć na zmianę takiego podejścia?
Głęboko wierzę, że wszelkie kampanie, które wprowadzają zmiany i tłumaczą, dlaczego te zmiany są nam potrzebne, mają głęboki sens. Gdybym w to nie wierzyła, nie angażowałabym się w takie działania. A jestem tutaj całym sercem, bo dziewczynki naprawdę mogą wszystko. I co najciekawsze – one o tym doskonale wiedzą! To my, dorośli, wpływamy na to, że w którymś momencie przestają w to wierzyć i to my mamy tu sporą pracę do wykonania, żeby to zmienić. Tylko 44 proc. rodziców uważa, że nie powinno być podziału na aktywności przypisane konkretnej płci. To jest bardzo motywujące do podejmowania kolejnych działań w tym obszarze i mam nadzieję, że w rezultacie ta liczba będzie rosnąć. Czas rozwalić system i dać naszym dzieciom być tym, kim chcą!
Jak przyjęła pani propozycję udziału kampanii marki LEGO "Dziewczynki mogą wszystko"?
Naprawdę wierzę w to, że DZIEWCZYNKI MOGĄ WSZYSTKO! I powiem nieskromnie, że mam nadzieję, że moja droga od małej dziewczynki z "chłopięcymi" marzeniami do kobiety, którą jestem dzisiaj, może inspirować, że naprawdę warto marzyć i mieć odwagę realizować te marzenia.
Bardzo wcześnie odkryła pani w sobie zamiłowanie do motoryzacji, a już w wieku 17 lat mogła pani poszczycić się Międzynarodową Sportową Licencją Rajdową i Wyścigową na pojazdy dwu- i czterokołowe. Jak rodzice reagowali na pani zainteresowania?
Miałam 10 lat, kiedy dumna z siebie oznajmiłam wszystkim, że "jak dorosnę, to zostanę motocyklowym kierowcą wyścigowym". Na podwórku i w szkole zostałam wyśmiana. Usłyszałam, że "dziewczynki nie robią takich rzeczy, nie ścigają się na motocyklach". Zabolało. Zrozumiałam, że chłopcy mogą naprawdę więcej. To właśnie wtedy postanowiłam, że skoro nie mogę być chłopakiem, będę jak chłopak.
Mam jednak to szczęście, że pochodzę z domu, w którym świata nigdy nie dzieliło się na "różowy" i "niebieski". Rodzice, w przeciwieństwie do reszty otoczenia, nie podcinali mi skrzydeł i zawsze kibicowali mi w spełnianiu marzeń, nawet jeśli do końca ich nie rozumieli. Jestem Im za to bardzo wdzięczna, bo nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem, gdyby nie wsparcie moich Rodziców, a szczególnie Mamy.
Pasje, którym poświęca się pani od lat, są bardzo dalekie od zajęć, z którymi tradycyjnie utożsamia się kobiety. Czy podróżując lub uczestnicząc w rajdach samochodowych, spotykała się pani z dyskryminacją?
Moja wielka młodzieńcza pasja zamieniła się w pracę i jako młoda dziennikarka zajęłam się motoryzacją. Trafiłam wtedy do bardzo hermetycznego środowiska, uważanego za typowo "męskie", a panowie, do których świata ośmieliłam się wejść, zafundowali mi niezłą "jazdę bez trzymanki". Seksistowskie żarty, dokuczanie, próby ośmieszania i wytykanie moich najmniejszych potknięć były na porządku dziennym. Podobnie było, kiedy postanowiłam wystartować w Dakarze, czyli najbardziej ekstremalnym rajdzie świata. Mało kto we mnie wierzył, słyszałam wiele niewybrednych żartów. A kiedy razem z Jarkiem Kazberukiem dotarliśmy na metę tej morderczej imprezy, nagle te same osoby, które wcześniej żartowały, spieszyły z gratulacjami.
Takich doświadczeń mam wiele na swoim koncie, ale miałam też szczęście do naprawdę wspaniałych ludzi, którzy wspierali moje działania. Wtedy uchodzące za mocno odstające od przyjętej normy dla kobiet. Przebiłam wiele szklanych sufitów i musiałam dosłownie przepychać się łokciami, żeby przejść tę drogę w "męskim" świecie, dlatego nie chcę, żeby inne dziewczyny musiały robić to samo. Dlatego z wielką radością i nadzieją obserwuję zmiany, które zachodzą w tym obszarze i angażuję się w działania, które je wprowadzają.
Podczas dalekich wypraw poznała pani wiele różnych kultur. Jak w Chinach, Japonii, Oceanii czy wśród grupy etnicznej Padaung podchodzi się do wychowania i rozwoju dziewczynek?
Ile krańców świata, tyle podejść do wychowywania dzieci, nie ma jednej wypracowanej "normy". I tak np. w Chinach w grupie etnicznej Mosuo, w której panuje matriarchat, dziewczynki od małego są wychowywane do bycia liderkami, bo tutaj to kobiety są głowami domów, a panowie tylko dodatkiem. Natomiast w Japonii, której kultura charakteryzuje się spokojem i bardzo wyważonym podejściem do życia, dzieci od najmłodszych lat uczone są tych wartości. Niektóre z zasad są tutaj nadal głęboko zakorzenione, na przykład przekonanie, że pierwsze trzy lata wychowania dziecka zdecydują o całej jego przyszłości, dlatego najczęściej te trzy pierwsze lata spędzają z mamą. Z kolei dziewczynki i kobiety z grupy etnicznej Padaung w Tajlandii chcą się upodobnić do Bogini Smoczycy i zakładają specjalne obręcze na szyję, żeby je optycznie wydłużyć. Choć dziś to już bardziej atrakcja dla turystów niż kultywowanie prawdziwej tradycji, to wciąż kobiety są skłonne poddawać siebie i swoje córki torturze, by w efekcie tak zarabiać na utrzymanie całych rodzin. I mogłabym te przykłady mnożyć, bo moje podróże na krańce świata pokazały mi, że to, co u nas jest uznawane za "normę" w innym miejscu świata może być widziane jako dziwaczne, i odwrotnie.
Mimo upływu lat i dużych zmian w podejściu do stereotypów płci, wielu rodziców wciąż powiela schematy na temat tego, co jest przeznaczone dla dziewczynek, a co typowe dla chłopców. Podział na kolory, zabawki czy dyscypliny sportowe wciąż jest obecny w naszej świadomości. Jak pani sądzi, z czego wynika nasz lęk przed otwieraniem się na zmiany?
Wychodzenie poza jakiekolwiek schematy nigdy nie jest łatwe, to najczęściej długi proces. Przez wiele lat byliśmy wkładani w pewne ramy, co oczywiście nie jest do końca złe, bo schematy i stereotypy pozwalają nam upraszczać świat i łatwiej się po nim poruszać. Gdybyśmy za każdym razem musieli w głowie procesować na nowo każdą sytuację, w której się znajdujemy, zajmowalibyśmy się tylko tym. Dzięki pewnym ramom i przewidywaniu jesteśmy w stanie określone zachowania i działania przyporządkować automatycznie do określonego pudełka, z którego też dobieramy odpowiednie reakcje.
Podzieliliśmy świat na ten chłopięcy i dziewczęcy i przez wieki sztywno się tego podziału trzymaliśmy. A czas pokazał nam, że jest on mocno krzywdzący, nie tylko dla dziewczynek, ale i dla chłopców i mocno ich ogranicza. W końcu przyszedł czas na zmiany. Otwieranie się na nie nigdy nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, bo łatwiej jest nam trzymać się tego, co znamy – nawet jeśli do końca się z tym nie zgadzamy – niż przepychać się łokciami i torować nową drogę. To długa podróż, ale przecież nawet ta najdłuższa zaczyna się od jednego kroku, a ten już na szczęście został wykonany dawno temu, a za nim idą kolejne.
Pani córka Marysia kończy niedługo 14 lat. Podziela zainteresowania mamy?
Na szczęście nie wszystkie! (śmiech) Ale przecież nie chodzi o to, żeby nasze dzieci były naszymi kopiami. Wspólnie dzielimy miłość do latania w tunelu aerodynamicznym, do nart i nurkowania. Marysia została nawet certyfikowanym nurkiem i z powodzeniem kończy kolejne kursy w tym kierunku. Ważne dla mnie było zostawienie przestrzeni dla Niej do odkrycia własnych zainteresowań. Wspieram Jej pasje i pomysły na życie. Na przykład ja nie mam talentu plastycznego, a Marysia marzy o studiach na ASP. Nie chcę jej niczego zabraniać ani narzucać, chociaż nie zawsze rozumiem jej wybory, ale moi rodzicie mieli ze mną przecież podobnie.
Czym Marysia bawiła się, gdy była mała? Kupowała jej pani lalki czy raczej resoraki?
Przechodziłyśmy wszystkie okresy. Od fascynacji samymi misiami, przez inwazję różowego, aż po wielką miłość do dinozaurów. Chciałabym podkreślić, że w zmianach, które zachodzą, nie chodzi o to, żeby nagle wszystkie dziewczynki odłożyły "dziewczęce" zabawy i ten przysłowiowy różowy kolor na bok. Jest mnóstwo dziewczynek, które lubią bawić się lalkami, ubierać w falbanki i to jest OK! Ważne, żeby wiedziały od najmłodszych lat, że mogą się bawić w KAŻDĄ ZABAWĘ. Mogą być księżniczkami, ale mogą też być strażaczkami, jeśli tylko zechcą.
Klocki LEGO to to chyba najbardziej uniwersalna zabawka, która rozwija kreatywność i umiejętności konstrukcyjne każdego dziecka, bez względu na płeć. Jestem ciekawa, czy Marysia także bawiła się zestawami LEGO.
Oczywiście! Wszystkie zabawy klockami uruchamiają pokłady kreatywności w naszych dzieciach. Z prostych kwadracików czy prostokątów mogą powstawać najbardziej fantazyjne budowle. I tak naprawdę istnieje nieskończona liczba możliwości, ogranicza ją tylko nasza wyobraźnia. Poza tym to nie tylko zabawa, ale i nauka oraz przestrzenne poznawanie świata. Ja sama jako dziecko nie bawiłam się lalkami, tylko właśnie klockami LEGO, choć zestaw miałam jeden z paczki z zagranicy i byłam z tego powodu bardzo dumna. Pamiętam też wspólne zabawy z rówieśnikami, negocjacje, co stworzymy – to były ważne lekcje dotyczące także pracy w zespole.
Jak pani zdaniem stereotypizacja płci w dzieciństwie wpływa na dorosłość?
Bardzo. I dzisiaj widzimy to wyraźnie. Dziewczynki w naszej kulturze od małego słyszą, że powinny być "miłe i grzeczne", nie powinny być "głośne i krzykliwe", to przecież domena chłopców. Słyszą to przez lata, co później skutkuje na przykład tym, że kobiety częściej niż mężczyźni mają problemy ze stawianiem granic, bo to przecież "niegrzeczne", prawda? A te z nas, które o te granice dbają jasno i wyraźnie mówią "nie", uznawane są za aroganckie i nieprzyjemne. Mężczyzn pod tym kątem nikt nie ocenia, bo to normalne, że mogą dbać o swoje granice. Kobiety też rzadziej same z siebie zgłaszają się w pracy po podwyżkę, a kiedy proponowany jest im awans, bardzo często zanim go przyjmą, kwestionują swoje umiejętności, zadają sobie pytanie "czy ja dam radę, a może się do tego nie nadaję?", tymczasem mężczyźni w ogóle nie mają z tym problemu. Wielokrotnie jako szefowa zarządzająca zespołem byłam świadkiem takich sytuacji. Z drugiej strony współcześni mężczyźni mają problem z proszeniem o pomoc, bo przez lata wpajano im, że to nie jest męskie. Jest to bardzo krzywdzące, bo każdy z nas powinien mieć możliwość proszenia o pomoc, bez żadnej obawy, że narazi się na nieprzyjemne komentarze.
Wielu rodziców obawia się dać dziecku swobodę wyboru ze względu na negatywną ocenę otoczenia. Co by im pani doradziła?
Trudno jest mi się stawiać w roli mentorki i doradczyni, bo wierzę, że każdy z nas chce najlepiej dla swoich dzieci. Wiem też, że sporo działań trzeba podejmować intuicyjnie, nie ma jednego skutecznego przepisu, który działa zawsze i wszędzie.
Ale na pewno zachęcałabym do słuchania potrzeb swojego dziecka, bo kto w końcu dla nas jest ważniejszy: otoczenie czy szczęście naszego dziecka? Wybór chyba jest prosty, prawda? Nie ma chyba piękniejszego uczucia w życiu rodzica niż obserwowanie, jak nasze dziecko nabiera wiatru w skrzydła i realizuje swoje pasje.
A ludzie? Zawsze się znajdzie ktoś, kto będzie gadać. Pytanie, czy chcemy tego gadania słuchać?
Materiał powstał przy współpracy z LEGO