We wtorek w "Faktach" wyemitowano wstrząsający materiał Renaty Kijowskiej o kobiecie, która została zaszczuta przez policję w trakcie badania ginekologicznego. Do sytuacji doszło prawie trzy miesiące temu, ale dopiero teraz sprawa ujrzała światło dzienne.
Kobieta zgłosiła się do szpitala po tym, jak wzięła tabletkę poronną. Jak sama podkreśla, była to bardzo trudna decyzja, ale miała podejrzenia, że ciąża może zagrażać jej zdrowiu. Po zażyciu tabletki poczuła się źle i powiadomiła o tym swoją lekarkę. Gdy znalazła się w szpitalnym gabinecie ginekologicznym, otoczyły ją funkcjonariuszki policji.
Kazały mi się rozebrać, robić przysiady i kaszleć. Rozebrałam się, ale nie zdjęłam majtek, ponieważ wciąż jeszcze krwawiłam i było to dla mnie zbyt upokarzające, poniżające i wtedy wykrzyczałam im: "Czego wy ode mnie chcecie?!". Hasło "aborcja" uruchomiło niemalże obławę. Powtarzano nieustannie słowo "przestępstwo". Ta interwencja mnie kompletnie złamała, zniszczyła mnie - opowiada w reportażu pani Joanna.
Jak ujawnił lekarz, który był świadkiem tej sytuacji, "czterech policjantów pilnowało jednej przestraszonej kobiety".
Co chwilę pojawiały się pytania, gdzie ma telefon, gdzie ma laptop... Utworzyli kordon dookoła tej pacjentki, utrudniało nam to pracę, a oni nie byli w stanie konkretnie podać, dlaczego ta pacjentka jest przez nich zatrzymywana - słyszymy.
Policjanci zabrali laptop pani Joanny. Gdy lekarz próbował go odzyskać, usłyszał, że ma się nie wtrącać. "Pouczono" go też, że jeśli wezwie policję, to popełni wykroczenie, bo będzie to "bezpodstawne wezwanie". Lekarzy wylegitymowano, a pacjentkę przewieziono w eskorcie policji do innego szpitala z oddziałem ginekologicznym. Tam czekał na nią kolejny patrol i zmuszono ją do oddania telefonu.
Pani Joanna złożyła skargę do Sądu Rejonowego, który nakazał zwrócić jej telefon. W postanowieniu podkreślono, że kobieta nie była podejrzaną, ani nawet nie można było postawić jej zarzutów, bo "w Polsce nie odpowiada się za wywołanie u siebie aborcji".
Sprawa jest szeroko komentowana w mediach. Głos zabrała m.in. Matylda Damięcka, która udostępniła grafikę swojego autorstwa o treści: "Pod 112 dzwonisz, gdy szukasz: a) pomocy, b) wsparcia w sytuacjach kryzysowych, c) zaufanych i empatycznych specjalistów, d) ob**ygania godności". Pod grafiką Matylda zamieściła wpis, w którym wspomina sytuację ze swojego życia.
"Zawody zaufania publicznego". P.S. poszłam do ginekolożki na badania okresowe: zanim Panią zarejestruję i rozpocznę badanie, bardzo proszę, jeżeli jest szansa, że jest Pani w ciąży, proszę zrobić test domowy i wrócić do mnie tylko, jeżeli będzie Pani chciała świadomie wrócić... I tak siedziałyśmy sobie ułamek sekundy w absolutnym poczuciu, beznadziei, bezradności i wzajemnego zrozumienia - czytamy.
Jak ja się cieszę, ze mam już dwoje dzieci i nie planuję więcej; W tym kraju to strach w ciąże zajść; Straszne... - piszą w komentarzach internautki.
Historia Pani Joanny to tylko jeden z wielu przykładów na to, jak postanowienie Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej w sprawie zakazu aborcji zmieniło rzeczywistość polskich kobiet.
Przypomnijmy: Joanna Przetakiewicz o śmierci Agnieszki z Częstochowy: "Kolejna młoda kobieta, która zmarła w szpitalu po tygodniach tortur"