Z pewnością jednym z wydarzeń, które wywołało prawdziwe poruszenie w mediach, był komunikat Pałacu Buckingham dotyczący stanu zdrowia króla Karola III. Monarcha trafił do szpitala jeszcze w styczniu na zapowiadany zabieg prostaty, a ten przedstawiany był raczej jako rutynowy. Samo podanie informacji do publicznej wiadomości motywowano chęcią zwrócenia uwagi na ten problem wśród mężczyzn, co wywołało pozytywną reakcję odbiorców. Niestety, wkrótce spadła na nich prawdziwa bomba - przy okazji pobytu w szpitalu, u Karola odkryto "pewną formę raka". A nic tak nie działa na zbiorową wyobraźnię, jak rak właśnie.
Dla brytyjskich tabloidów, które w kontekście royalsów miały ostatnio raczej mało obfitujący w sensacje sezon ogórkowy, to był prezent od niebios i, zgodnie z oczekiwaniami, szybko zafundowały czytelnikom medialny cyrk. Takiej okazji nie można było zmarnować - jedna zdawkowa informacja Pałacu, a tyle wątków pobocznych, które można poruszyć. Czy wizja śmiertelnej choroby pogodzi króla z Harrym? Czy książę przyleci odwiedzić ojca na łożu śmierci? Może to w końcu sprawi, że William mu wybaczy? Jak zareagowała na to wszystko Meghan Markle i czy na pewno, aby nie za szeroko się uśmiecha w świetle tak smutnych wydarzeń? Co stanie się z Camillą po śmierci Karola?
Nie będzie chyba niespodzianką to, że te wszystkie pomysły się zmaterializowały i jesteśmy w środku kolejnego królewskiego serialu, w którym role dobrych i złych zostały już dawno rozdzielone. Harry faktycznie przyleciał odwiedzić ojca i w każdym innym uniwersum byłaby to pozytywna informacja. Ale nie tym razem! Odwiedził, ale tylko na 45 minut. Król nie docenił gestu, bo pokrzyżowało mu to plany wyjazdowe. Harry nie spotkał się z bratem. Jak szybko przyleciał, tak go za chwilę nie było. Niby postąpił dobrze i tak jak powinien, a i tak znajdą się tacy, których to nie zadowoli.
Nie ma się co oszukiwać, Harry jest wrogiem numer jeden brytyjskiej prasy i całej rodziny królewskiej. Ktoś może powiedzieć, że sam sobie tego piwa nawarzył, ale nie mamy to do czynienia z konfliktem stricte rodzinnym. Książę wystąpił przeciwko całej instytucji, więc nie miejmy złudzeń, że chodzi tutaj o złamane serca i zerwane więzi. Harry zagroził królewskim interesom, a te w tej mocno dysfunkcyjnej rodzince, one zawsze będą ponad uczucia i jakiekolwiek ludzkie odruchy. To nie Hollywood, tutaj nikt nie liczy na happy ending. Wręcz przeciwnie - tylko skandale, konflikty i sensacje będą sprzedawać gazety, kolejne książki i filmy dokumentalne. To wieczna gra, w której każda ze stron chcę być tą dobrą i żeby to osiągnąć, wepchnie pod pociąg każdego i żadne więzy błękitnej krwi tu nie pomogą. A gawiedź będzie tylko klaskać i wiwatować na cześć króla.
Po afery i skandale nie musimy jednak wyglądać aż na Wyspy Brytyjskie. Nasi lokalni celebryci dostarczają nam ich i tak w nadmiarze. Jednym z wiodących trendów wśród tzw. internetowych osobowości jest przekonanie, że wszelkie konflikty i niemiłe sytuacje, które ich spotykają, należy dokładnie przedstawić swojej wielotysięcznej publiczności na Instagramie. Ktoś się nieelegancko wobec ciebie zachował? Samolot się spóźnia? Zupa w knajpie była za słona? No to lecimy ze storiskami i szukamy sprawiedliwości wśród osób, które absolutnie nie wiedzą nic o zaistniałej sytuacji ponad to, co im zdecydujemy się ujawnić. W kolejnym odcinku takiego serialu wystąpiła Monika Goździelska, która poinformowała swoich widzów, że została uderzona na pokładzie samolotu przez jednego z współpasażerów. Powodem starcia miał być fakt, iż celebrytka, pomimo nalegań mężczyzny, nie zdecydowała się wyłączyć telefonu komórkowego. Gdy początkowo niewinny konflikt zaczął eskalować, Goździalska zaczęła nagrywać awanturę, która ostatecznie doczekała się oczywiście publikacji. Linie lotniczy i oskarżony mężczyzna potwierdzili, że w samolocie faktycznie doszło do przepychanki, a po wylądowaniu w Warszawie na miejscu zjawiła się policja. Goździelska zapowiedziała wystosowanie pozwu cywilnego przeciwko napastnikowi i skargę do samego przewoźnika.
W teorii, to wszystko mogło się wydarzyć bez opisywania zdarzenia w social mediach. Z jakiegoś powodu celebryci uznają, że przy tego typu konfliktach, ich nie tylko prawem, ale i obowiązkiem jest wykorzystanie swoich zasięgów do przekonania do swoich racji całej rzeszy obcych ludzi. To niebezpieczna gra - w sieci nie brakuje już komentarzy piętnujących Goździalską, zarzucających jej prowokowanie pasażera i atencyjność. Czy poddawanie się takiej ocenie ma sens? Cokolwiek nie wydarzyło się na pokładzie tego samolotu, publiczność zawsze popatrzy na to przez pryzmat swoich sympatii i antypatii. Zrozumiała jest desperacka próba walki o sprawiedliwość, gdy każda inna droga zawiedzie, ale czy koniecznie musimy być angażowani w to już na tym początkowym etapie? Jeśli to próba wywołania presji na służbach i liniach lotniczych, to może się to skończyć efektem odwrotnym od zamierzonego, bo czasami nasza reputacja wyprzedzi nas o dwa kroki. Dożyjmy proszę czasów, w których w sytuacji zagrożenia czy konfliktu, wyjęcie telefonu i publikacja na Instagramie nie będzie naszym pierwszym odruchem.
A propos telenowel, których już nie chcemy oglądać… W zeszły weekend w Miami odbył się Bal Polonaise, przyciągający co roku polonijną śmietankę towarzyską. Zjawiła się tam również Caroline Derpienski, ale tylko, jak sama zapewniła, żeby "pochwalić się swoim Dollaroyce oraz porobić zdjęcia z fanami", nie decydując się na zakup drogiej wejściówki na wydarzenie. Fakt ten nie umknął niejakiej Lidii Siwiec, opisywanej jako "biznesmenka i żona inwestora nieruchomości", która wyśmiała Derpienski na swoim Instagramie.
Jeśli to oznacza, że świat internetowych celebrytek powiększy się o kolejną żonę milionera, to może już czas podziękować, bo ile jeszcze będziemy w stanie ich przyjąć w nasze skromne pudelkowe progi? Albo niech chociaż zaczną się szarpać za doczepy, bo instagramowe przepychanki robią się powoli mało emocjonujące. Chcecie naprawdę zaistnieć, to proszę się postarać!