Mery Spolsky to artystka, która od dłuższego czasu, podobnie jak Ewa Farna, promuje ciałopozytywność i samoakceptację. Wokalistka namawia swoje fanki do tego, by wierzyły w siebie, spełniały marzenia i nie poddawały się mimo przeciwności losu.
Sama zresztą w życiu przeszła już wiele i nie kryje, że ma za sobą naprawdę mroczny czas. Dlatego też otwarcie mówi o zdrowiu psychicznym i o tym, że sięganie po pomoc w najtrudniejszych momentach nie jest oznaką słabości, ale właśnie odwagi.
Niedawno Mery zebrała swoje przeżycia i spisała je w książce "Jestem Marysia i chyba się zabiję dzisiaj". W jednym z promujących ją wywiadów wyjawiła, że korzystała z terapii, ale w niej nie wytrwała.
Cholernie trudno pójść do kogoś obcego i się otworzyć. To wymaga wielkiej odwagi, dlatego podziwiam innych ludzi, którzy się na to zdecydowali. Potrafię się uzewnętrznić na scenie, ale mówić o najczarniejszych myślach osobie, która mi nie przypasowała… Miałam z tym problem. Może trafiłam do niewłaściwej osoby – mówiła w rozmowie z Patrycją Ceglińską-Włodarczyk.
Niemniej, wokalistka podkreśla często fanom, by nie bali się prosić o pomoc. Sama chętnie wspiera otaczające ją osoby. Zaznacza, że to właśnie kobieca solidarność jest ogromną siłą. I choć przyznaje, że odkryła ją późno, teraz angażuje się w nią całym sercem. Nie bez powodu.
Musiałam to w sobie odkryć. Rozumiem niektóre kobiety, które mówią, że lepiej się czują w gronie mężczyzn. Sama miałam taki czas w liceum, kiedy uważałam, że dziewczyny są wredne, na pewno też się do nich zaliczałam. Myślałam, że z chłopakami jest łatwiej, bo nie robią problemów. Ale minęło trochę czasu i zrozumiałam, że nikt się tak nie rozumie jak dziewczyna z dziewczyną, nikt nie da sobie tego kobiecego wsparcia. Być może utrata mamy mi przypomniała, jak ważna jest ta kobieca relacja i solidarność – powiedziała w rozmowie z WP Kobieta.