O Natalii Siwiec mówi się czasem, że jest "polskim odpowiednikiem Kim Kardashian". Podobnie jak w przypadku słynnej Amerykanki "Miss Euro 2012" również udało się zrobić błyskotliwą karierę "celebrytki znanej z niczego", której praca polega przede wszystkim na publikowaniu gorących fotek w sieci i bywaniu na salonach. I o ile Natalia najpewniej nie posiada nawet jednej setnej majątku Kardashianki, 38-latka wciąż może liczyć na naprawdę wysokie stawki za swoje usługi (przynajmniej jak na polskie standardy).
Jak zapewne zdążyliście zauważyć, ciężko zarobione pieniądze Natalia Siwiec lubi trwonić głównie na egzotyczne podróże. Wielkim hobby Natki są też największe zagraniczne festiwale, które co roku zrzeszają różnej maści gwiazdy światowego formatu. Przed wybuchem pandemii w okolicach września celebrytka wyruszała zwykle z małżonkiem na słynnego Burning Mana odbywającego się na pustyni Black Rock w północnej Nevadzie. Wydarzenie znane jest z tego, że uczestnicy przez tydzień siedzą w kurzu, oddają się mistycznym praktykom i produkują przedziwne instalacje. Impreza jest też świetną okazją do pochwalenia się zasobnością portfela przy pomocy fantazyjnych strojów.
Przy okazji niedzielnej serii pytań i odpowiedzi zorganizowanej przez wypoczywającą na Ibizie Natalię 38-latka odniosła się do ukochanego amerykańskiego festiwalu, który w ostatnich latach stał się mekką polskich celebrytów. Na pytanie o koszt całego przedsięwzięcia, modelka przyznała, że tydzień zabawy kosztował ją małą fortunę. Warto zaznaczyć, że same bilety na event wahają się między 425 a 1000 dolarów.
Ile kosztował was Burning Man? - padło pytanie.
Bardzo dużo - odparła Natalia. Można by było spędzić 10 dni w pięciogwiazdkowym hotelu na Seszelach, rodzina z dzieckiem. Bilety, bilety lotnicze, kamper, camp. Ale to wszystko można zrobić dużo taniej, bo nie trzeba kampera, albo można go z kimś dzielić, a on jest bardzo drogi w tym czasie. I bilety tańsze upolować.
Myślicie, że Burning Man naprawdę jest wart swojej ceny?