16 kwietnia, po wielu tygodniach nieustającego stresu i bezsennych nocy, Natalii Siwiec i jej rodzinie w końcu udało się powrócić na łono ojczyzny. Przypomnijmy: w związku z szalejącą pandemia koronawirusa celebrytka została uwięziona w Miami, gdzie wraz z mężem i córką zatrzymywała się w domu "przyjaciół ze Szwecji".
Znana ze swojego ekstrawertycznego usposobienia "modelka" nie byłaby sobą, gdyby nie podzieliła się z internautami kulisami swojego "powrotu z koszmarów". W obszernej relacji, która pojawiła się w poniedziałek na InstaStory Natalii, pomógł 36-latce jej ukochany mąż i menadżer w jednym, Mariusz Raduszewski.
Byliśmy w Miami, chcieliśmy wracać do domu i tu może nasze gapiostwo, bo nie śledziliśmy w Polsce tych wszystkich wydarzeń - zaczął Raduszewski. Jak Natalka zalogowała się na stronie "Powrót do domu", to nie było już lotów z Miami do domu, ale pokazało mi inny termin, na 15 kwietnia bezpośredni lot Miami - Warszawa, z możliwością wykupienia tych biletów, więc od razu wykupiliśmy. Mieliśmy w tamtym momencie miesiąc na wylot no i spokojnie czekaliśmy z nastawieniem, że wrócimy do domu.
Wtedy do relacjonowania włączyła się Siwiec, która przez cały czas (bezskutecznie) próbowała "przejąć mikrofon".
Tydzień przed lot został odwołany - poskarżyła się. Już były pretensje Mariusza, że nie umiem, nie znam się.
No więc ja przeprowadziłem to bydło przez pastwiska, bo Natalka miała zlecenie - kontynuował swój wywód Mariusz. Problem pojawił się wtedy, kiedy zaczęliśmy po świętach na spokojnie we wtorek szukać sobie jakiegokolwiek połączenia, przekonani, że to będzie proste. Wiedzieliśmy, że nie ma lotu bezpośredniego do Polski. Powiedzieliśmy sobie, że dobra, jedna przesiadka, no trudno, jakieś tam ryzyko braliśmy pod uwagę, ale pomyśleliśmy, że w sumie w tym czasie choróbsko szaleje w Stanach, więc prawdopodobnie lotniska będą puste. Problem był tylko taki, czy samolot poleci. Zwróciliśmy się do osób, które normalnie pomagają nam, żeby znaleźć bilety. Założyliśmy dwie grupy: Escape z Meksyku i Homecoming.
W dalszej części opowieści biznesmen wyjawił, że znalezienie lotu do domu niemal graniczyło z cudem. Niemały problem z kupieniem biletów "na już" sprawiał fakt, że małżonkowie, którzy od trzech miesięcy byli w rozjazdach, nie mogli znaleźć chwili czasu, żeby się spakować.
Okazało się, że mamy mało czasu, bo samoloty mogą za chwilę nie latać, więc wzięliśmy pod uwagę lotniska, z których my możemy polecieć, czyli Miami, Fort Lauderdale i Orlando. Wtedy wyszło, że znikają wszystko międzynarodowe połączenia, mówiąc nam o godzinie 15, że leci samolot do Londynu, a później stamtąd można dostać się do Frankfurtu, później do Berlina i dalej do Polski, ale my nie mogliśmy się zdecydować, bo nie mieliśmy czasu się spakować. Poza tym nie wiadomo było, czy samolot w ogóle poleci. W końcu się udało. Leciało z nami chyba 30 osób w całym samolocie, więc bezpiecznie, wszyscy w maskach, rękawiczkach. Zaraz wrzucę wam filmiki, na których Natalia wygląda fatalnie, bo była w fatalnej formie fizycznej i psychicznej - dodał zadowolony.
Resztę mrożącej w żyłach historii dokończyła Natalia.
Polecieliśmy do Londynu, gdzie czekaliśmy 8 godzin, później we Frankfurcie 3 godziny, żeby dolecieć do Berlina, w Berlinie wsiedliśmy w taksówkę, dojechaliśmy do granicy, w Słubicach przeszliśmy na piechotę. Tam czekała na nas druga taksówka i dotarliśmy do Warszawy. Mega się cieszę, że jesteśmy w domu po ponad trzech miesiącach za granicą. To nie było fajne - podsumowała.
Na koniec biznesmen pochwalił się, że sporo zaoszczędził kupując bilety z Miami do Warszawy w klasie ekonomicznej zamiast premium plus, płacąc 14 tysięcy za wszystkich (w klasie premium plus zapłaciłby tyle za jedną osobę).
Współczujecie Natalii i Mariuszowi "powrotu z koszmarów"?