Pandemia koronawirusa kompletnie odmieniła codzienność wielu Polaków. W obawie przed szerzącą się epidemią na terenie całego kraju ograniczono działalność lokali handlowych i usługowych, zamknięto również szkoły i uczelnie. Obecnie polscy uczniowie kontynuują więc edukację za pośrednictwem platform internetowych.
Aby nieco urozmaicić najmłodszym e-lekcje, Telewizja Polska rozpoczęła niedawno emisję programu Szkoła Z TVP. Niestety, telewizyjne nauczanie zdążyło już spotkać się z falą krytyki ze strony widzów. Szybko okazało się bowiem, że jakość przeprowadzanych na antenie lekcji pozostawia wiele do życzenia. Najgłośniej mówiło się o występie nauczycielek z białostockiej podstawówki, które na wizji w dość nieprzystępny sposób próbowały wytłumaczyć, czym są liczby parzyste oraz pomyliły średnicę okręgu z jego obwodem.
Niedawno w obronie zmagających się z falą hejtu nauczycielek stanęła Karolina Korwin Piotrowska. Zdaniem dziennikarki zostały one zwyczajnie nieprzygotowane do występów przed kamerą, a ich pomyłki były efektem stresu. Wygląda na to, że w swoich słowach Korwin Piotrowska miała sporo racji.
Gazeta Wyborcza opublikowała wywiad z jedną z nauczycielek, która miała okazję wystąpić w Szkole z TVP. Kobieta przyznała, że nie otrzymała właściwie żadnych wskazówek przed telewizyjną lekcją. Nie pozwolono jej również korzystać z wielu przygotowanych materiałów.
Bez żadnych prób, wsparcia, scenariusza ze strony telewizji. Dostałyśmy mikrofony i jedynie wskazówki, do której kamery mówić. Wszystko musiałyśmy wymyślać same - od scenariuszy po materiały dydaktyczne. A nie mogłyśmy korzystać z niczego, co sobie normalnie, na własny użytek przygotowujemy na codzienne lekcje, czyli z YouTube’a czy zdjęć z internetu, bo telewizja wymagała, aby posługiwać się materiałami, do których mamy prawa autorskie - wyznała.
Nauczycielka zdradziła, że nagrania programu realizowane były w pośpiechu. Narzucone tempo pracy nie pozwoliło zatem na dokładne sprawdzenie przygotowanego materiału.
W niedzielę cały dzień, 10 godzin, spędziłyśmy w studiu nagraniowym. Byłyśmy głodne, zmęczone. Kręcili wyrywkowo, bez prób, my już nie myślałyśmy w pewnym momencie logicznie. Kręcili i tego samego dnia montowali odcinki. I od razu, bez sprawdzenia, wysyłali do Warszawy. My nawet nie miałyśmy możliwości sprawdzić, jak to finalnie wyszło i czy nie ma pomyłek. W poniedziałek była emisja - powiedziała Gazecie Wyborczej.
W wywiadzie nauczycielka odniosła się również do fali hejtu, z jaką spotkała się po emisji prowadzonych przez siebie telewizyjnych lekcji. Przez zmontowane naprędce odcinki Szkoły z TVP kobieta wstydzi się opuszczać dom.
W tej chwili czuję się jak zgnojony człowiek, nic niewarty. Boję się wyjść z domu, żeby ktoś mnie nie rozpoznał, żeby nie być wytykaną palcami. Budzę się w nocy i myślę, jak tu zniknąć. [...] Przestaję się dziwić temu lekarzowi z Kielc, który po fali hejtu targnął się na swoje życie - wyznała nauczycielka.
Nauczycielka uważa również, że zaoferowane przez Telewizję Polską wynagrodzenie nie jest w stanie zrekompensować tak przykrych doświadczeń.
Startując, nie miałyśmy podpisanej żadnej umowy. Zresztą nie mamy ich do tej pory. Nie widziałyśmy ich jeszcze. Pieniądze, 250 zł brutto za lekcję, nie są warte tego stresu - twierdzi.
Oglądaliście Szkołę z TVP?
Zobacz również: Telewizja Polska staje w obronie "Szkoły z TVP": "To pedagodzy z wieloletnim doświadczeniem, na co dzień uczący nasze dzieci"