Nicki Minaj, która przyznała, że powodem jej nieobecności na tegorocznej Gali MET była niechęć do przyjęcia szczepionki, wywołała niemałą burzę. Kontrowersję wzbudził tweet artystki dotyczący jej kuzyna, który po przyjęciu szczepienia miał mieć problemy z potencją. Na to stwierdzenie odpowiedziały nie tylko znane osobistości, ale również sami lekarze.
Minister zdrowia Trynidadu i Tobago, z którego pochodzi wspomniany kuzyn Nicki, pospieszył z wyjaśnieniami na temat fałszywych informacji rozprzestrzenianych przez artystkę, oznajmiając, że "do tej pory nie został zgłoszony ani jeden przypadek takiego skutku ubocznego". Natomiast Biały Dom zaoferował piosenkarce telefoniczną konsultację z lekarzem, aby została doinformowana na temat szczepionek.
To był dopiero początek skandalu. Twitterowe konto Minaj, jak sama stwierdziła, zostało tymczasowo zawieszone, co nie przeszkodziło jej w wyrażeniu swojego oburzenia w mediach społecznościowych. Artystka podczas instagramowego live'a z przekonaniem opowiadała swoim fanom o wolności słowa, które, według niej, zostało jej odebrane.
Moje konto na Twitterze zostało zawieszone - tymi słowami rozpoczęła live. Nigdy już nie wrócę na Twittera. To jest przerażające. Powinniśmy mieć prawo zapytać o wszystko. Nie widzicie co się dzieje? Otwórzcie oczy! - głosiła natchniona Minaj.
Gwiazda porównała aktualną sytuację... do wizyt w kościele:
Kiedy byłam małą dziewczynką, chodziłam do kościoła, w którym mówili nam, żebyśmy docenili możliwość otwartej modlitwy, ponieważ w niektórych krajach ludzie muszą się ukrywać. To sprawiło, że doceniłam kościół, inni nie mieli takiego luksusu - wspominała. Teraz my jesteśmy takim miejscem, gdzie nie możesz się odezwać.
Sam Twitter odniósł się do oskarżeń Nicki, oznajmiając, że jej konto nie zostało w rzeczywistości w żaden sposób ograniczone. Nie od dziś jednak wiadomo o skłonnościach artystki do robienia dużego szumu wokół siebie...