Odkąd Nikodem Rozbicki związał się z Julią Wieniawą, warszawiak może teraz liczyć na ogromne zainteresowanie mediów. Prawdą jest jednak, że 28-latek zadebiutował w branży znacznie wcześniej niż jego popularna ukochana, bo już w 2012 roku, gdy wystąpił w obrazie Katarzyny Rosłaniec, Bejbi Blues.
Dziś aktor może poszczycić się rolami w kilkunastu produkcjach, a związek z Wienią tylko pomaga mu w pięciu się po szczebelkach kariery. Na fali popularności celebrytę zaproszono niedawno do podcastu Mój Ulubiony Film Łukasza Muszyńskiego z Filmwebu, w którym podczas trwającej ponad godzinę rozmowie Nikodem opowiedział między innymi o początkach swojej kariery, kiedy stawiał pierwsze kroki w przemyśle filmowym.
Jak się okazuje, Rozbickiego spotkało ogromne szczęście, gdy w wieku zaledwie 18 lat miał okazję polecieć do Los Angeles i poznać samego Quentina Tarantino. Do spotkania z legendą kina doszło w... ubikacji.
Z Tarantino miałem taką sytuację, że jak byłem na festiwalu Mareican Film Institute w Los Angeles z moim pierwszym filmem, czyli "Bejbi Blues" - zaczął Nikodem. Tak się akurat złożyło, że byłem tam sam. Nie było producenta, nie było reżyserki, nie było Magdy. Byłem tam sam. Gdy doleciałem do LA, mieszkałem w hotelu Roosevelt. Gdy dotarłem do pokoju hotelowego, zobaczyłem, że na biurku czeka na mnie zaproszenie na premierę filmu braci Cohen "Co jest grane, Davis?" na 19:30, czyli miałem 5 minut do rozpoczęcia premiery, która miała mieć miejsce vis a vis mojego hotelu.
Mimo zmęczenia po całym dniu podróży Nikodem nie chciał przepuścić takiej szansy i w ekspresowym tempie doprowadził się do porządku, po czym wybrał się na film.
Gdy chciałem wejść do kina, ochroniarze powiedzieli, że nie mogą wpuścić mnie bez marynarki. Musiałem wrócić się do hotelu, potem wchodzę, siadam na sali. Po czym stwierdziłem, że muszę pójść jeszcze do toalety. Podchodzę do pisuaru i kątem oka dostrzegam człowieka w czerwonym dresie. Mimo trochę niezręcznej sytuacji przyjrzałem mu się bliżej i zorientowałem się, że koło mnie sika Quentin Tarantino. Wyszedłem z toalety, tam czekał na niego ochroniarz. Stwierdziłem, że nie zmarnuję swojej szansy i zagadam do niego.
Rozbicki zebrał się na odwagę i zagadnął kultowego reżysera. Jak się okazuje, Nikodem mógł liczyć na cenną radę od "mistrza", którą zapamięta na całe życie.
Śmiał się ze mnie strasznie, bo byłem mega zestresowany. Zaprosiłem go na nasz film "Bejbi Blues", powiedział "Dzięki". Dostałem pewnego rodzaju błogosławieństwo, bo powiedział "Keep doing, keep going, all best, coś tam". Poczułem wtedy moc Ameryki i Hollywood, i zrozumiałem, że wszystko jest w zasadzie możliwe.
Jest czego pozazdrościć?