Matthew Perry był idolem publiczności niemal od pierwszych scen serialu "Przyjaciele", który na stałe wpisał się do historii światowej popkultury. Choć wydawałoby się, że jedna z głównych ról w sitcomie oglądanym przez setki milionów widzów na całym świecie może być gwarantem wiecznego spełnienia, szczęścia i bogactwa, odtwórca postaci Chandlera Binga zdecydowanie nie udźwignął ogromnej skali popularności, popadając w liczne nałogi, które przed wieloma laty niemal nie doprowadziły go do najgorszego.
Wiele wskazywało na to, że aktor powoli wraca na właściwe życiowe tory. Publicznie zadeklarował gotowość do walki o wyrwanie się ze szponów uzależnień. Bardzo zaangażował się w codzienne treningi fizyczne, by choć częściowo odzyskać formę sprzed lat i poprawić ogólne samopoczucie. Mimo przeczących temu pogłosek pojawił się w długo wyczekiwanym specjalnym odcinku "Przyjaciół", będącym spotkaniem głównej obsady po prawie 20 latach od zakończenia zdjęć. Niestety, wszystkie jego plany przerwały wydarzenia ostatniej soboty.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyniki badań mogą rzucić nowe światło na ostatnie godziny życia Matthew Perry'ego
Od momentu pojawienia się pierwszych informacji na temat zgonu 54-latka, mówiło się, że przyczyną tego dramatycznego wydarzenia jest utonięcie w przydomowym jacuzzi. Natychmiast pojawiły się spekulacje, że musi być to powiązane z powrotem aktora do zażywania szkodliwych substancji. Wyniki wstępnych badań toksykologicznych stanowczo zaprzeczają tym teoriom.
Według toksykologów Matthew Perry w chwili śmierci nie miał w organizmie fentanylu ani metaamfetaminy. Powołujący się na ich opinię portal TMZ wyjaśnia, że oczywiście nie wyklucza to zażycia przez niego innych narkotyków czy przyjęcia w nadmiarze leków dostępnych na receptę, tym bardziej, że w domu aktora znaleziono medykamenty stosowane w walce z depresją.
Na potwierdzenie tych infomacji będziemy musieli jeszcze poczekać przez co najmniej 4 miesiące, kiedy to ujawnione zostaną wyniki wszystkich przeprowadzonych testów. Koroner stwierdzi ostateczną przyczynę śmierci 54-latka w ciągu maksymalnie pół roku.