Śniadaniówki - jak tu ich nie kochać? Tylko tam w ciągu zaledwie pół godziny usłyszymy o leczniczych kryształach, gotowaniu pierogów i modzie ślubnej, a przy odrobinie (nie)szczęścia prowadząca może zostać obsikana przez czworonoga na wizji. Trudno się więc dziwić, że nagłą potrzebę zabawiania nas o porankach poczuły także Polsat i Telewizja Republika. Ostatecznie Edward Miszczak przegrał ten wyścig, ale chyba nie robi mu to różnicy, bo konkurencja na razie potyka się o własne nogi.
Obejrzeliśmy poranny program TV Republika. Działo się, oj działo
Efektem wysiłków ekipy prawicowego kanału-poduszki bezpieczeństwa dla spadochroniarzy z "byłej" TVP jest format "Wstajemy!", który już na start wystawia nas na próbę dość oryginalnym dżinglem. Jeśli nie polubicie go za pierwszym razem, to istnieje ryzyko, że pod koniec programu będziecie gryźć ściany z rozpaczy, bo nie ma przed nim ucieczki. Sam autor (i jednocześnie jeden ze współprowadzących) jest z niego jednak bardzo dumny i podkreślał, że gospodarze robią tu wszystko sami.
Skomponowanie i napisanie tekstu trwało około 5 minut. Powstała piosenka, którą państwo polubili z tego, co wiemy i bardzo się z tego powodu cieszę - mówił na antenie Karol Kus. A poza tym wiesz, Aniu, jak to w tym programie jest. Tym różnimy się od innych programów śniadaniowych, że my tu robimy wszystko. Robimy sobie sami czołówki, nie potrzebując żadnych kompozytorów.
W to akurat wierzymy. Anna Popek zdążyła już nawet błysnąć sztuką ugniatania ziemniaków o 7 rano, a nad nią i Rafałem Patyrą latał, jak to określono w jednym z wydań, "republikański" dron. Pojawiły się też: krótki dziennik informacyjny (ale tu chyba wiecie, czego się spodziewać), widoki z kamerek na miasta, co miało chyba zastąpić prognozę pogody, no i oczywiście rozmowy z gośćmi. Te były jednak dość dziwne, bo pozbawione dynamiki i bardziej przypominające wywiady w osiedlowej telewizji, gdzie widownią są głównie produkcja i ich rodziny.
Jeszcze ciekawiej prezentuje się zakres tematyczny. Przez 10-minutową dyskusję o kostce Rubika jeszcze można przebrnąć, ale wywiad o życiu i śmierci z zaproszonym księdzem po prostu nas pokonał.
Natknęliśmy się też na kilka sond - naszą ulubioną jest chyba ta, gdzie dziennikarz mówi, że sprawdzi, czy i jak mieszkańcy radzą sobie z kostką Rubika, po czym wyemitowano trwający 3 sekundy klip z jakimś starszym panem i prowadzący... przeszedł do konkluzji. Innym razem reporterka poszła na bazarek pogadać z klientami, ale o 6 rano wszystko było jeszcze zamknięte, więc po prostu przekazała, że "będzie na nich czekać". Współczujemy, ale doceniamy aspekt komediowy.
Po nieco ponad godzinie ze "Wstajemy!" było już po wszystkim, a gdy tylko naszym oczom ukazał się Michał Rachoń, szybko wyłączyliśmy telewizor. Tu natomiast bywa różnie, bo część dotychczasowych wydań kończyła się o różnej porze. Jeśli więc jesteście fanami wspomnianego jegomościa, albo wręcz przeciwnie, to musicie być gotowi na każdą ewentualność. Możecie nawet nie patrzeć, damy wam radę - jak nie słychać wspomnianego dżingla, to najpewniej to nie to.
W TV Republika wpadka na wpadce. "Wstajemy!" to królestwo błędów
Jeśli chodzi o prowadzących, to dostajecie dokładnie to, na co się pisaliście. Anna Popek gra pierwsze skrzypce i trzyma poziom z czasów śniadaniówki TVP - to wam pozostawiamy ocenę, czy uznacie to za komplement, czy wręcz przeciwnie. Rafał Patyra czasem sprawia wrażenie, jakby nie chciał tam być, ale to akurat rozumiemy - my też byśmy nie chcieli. Proponujemy jednak, mimo wszystko, dać im i pozostałym szansę, bo to wcale nie prowadzący są kulą u nogi tego programu.
Wpadki w śniadaniówce to niby nic nowego, ale Telewizja Republika weszła na zupełnie inny poziom i stworzyła wpadkę z elementami śniadaniówki. Albo prowadzący "lewitują" nad podłogą, albo wcinają im się kończyny w greenscreen, albo łączenie na żywo szwankuje, albo jest awaria dźwięku, albo słychać głosy w tle, albo materiał startuje, zanim prowadzący skończy mówić - a to tak na początek. Raz nawet kamera uchwyciła panią, która w oddali przygotowywała się do kolejnego segmentu. Może technologia się na nich uwzięła? A może to po prostu wina Tuska?
"Wstajemy!" to dla fanów wtop niewyczerpane źródło magii. W Dniu Czekolady Anna Popek nie była w stanie porozumieć się na łączach z ekspertką i już wyraźnie traciła cierpliwość. Innym razem ona i Patyra chcieli się połączyć z Rachoniem, ale też się nie udało, więc zażartowali, że "może karmi psa". Gdy reporterka zaczynała jedną z relacji, zagłuszył ją złośliwy dżingiel i uciął część materiału. Wpadki nie uniknął nawet prezenter informacji, który stał bokiem, bo patrzył w złą kamerę i uświadomił mu to dopiero tajemniczy głos zza kulis.
Niby w dżinglu rozkoszne "Wstajemy, wstajemy, budzimy się", ale uwierzcie nam na słowo - chyba lepiej się wyspać. Ciężko nawet stwierdzić, kto mógłby być odbiorcą tego formatu, bo ten na razie mówi głównie głosem Anny Popek i wydaje się trzymać w całości tylko "na słowo honoru". Na pewno już zyskał popularność w pewnych kręgach, ale chyba nie z powodów, o które chodziło jego twórcom. Pozycji "Dzień Dobry TVN" i "Pytanie na Śniadanie" w każdym razie póki co nic nie zagraża.