Sprawa księdza Andrzeja S. od dwóch lat budzi wiele emocji. Kapłan miał wykorzystywać seksualnie ministrantów. Jeden z nich po wielu latach zdecydował się opowiedzieć o dramacie, jakiego doświadczył w dzieciństwie. Ksiądz pod przykrywką opieki nad młodzieżą werbował do oazy młodych chłopców. W trakcie spotkań i poza nimi molestował ich.
Marek Mielewczyk przyznaje, że w jego przypadku trwało to pięć lat. Ówczesny ministrant bał się powiedzieć rodzicom, o tym, co dzieje się podczas jego spotkań z księdzem. Tłumaczy to tym, że kapłan był osobą znaną i wzbudzającą zaufanie. Po 30 latach Mielewczyk postanowił wytoczyć proces Andrzejowi S., by pokazać innym skrzywdzonym, że pedofile nie mogą czuć się bezkarni i powinni ponieść karę. W środę w Sądzie Okręgowym w Gdańsku odbyła się pierwsza rozprawa.
Zaczęło się w 7 klasie podstawówki, w czasie spowiedzi ksiądz poprosił mnie o pomoc, żebym przyszedł pomóc układać mu książki. To było na Kaszubach, w Kartuzach. Ksiądz był bardzo znaną postacią. Cały czas zajmował się opieką młodzieży. Był moderatorem oazy. Tam mnie zwerbował. Miałem 13 lat. Bałem się powiedzieć rodzinie, byłem dzieckiem, wstydziłem się, bałem się powiedzieć, że ksiądz mi robi coś złego.
Ksiądz oczywiście nie przyznaje się do winy. We wrześniu odbędzie się kolejna rozprawa. Ofiara kapłana domaga się też 10 tysięcy złotych zadośćuczynienia. Środki te miałyby wesprzeć fundację pomagającą ofiarom molestowania.
Przypomnijmy, jak takie przypadki komentuje kościół: Arcybiskup BRONI PEDOFILÓW: "Dziecko LGNIE i jeszcze DRUGIEGO CZŁOWIEKA WCIĄGA!"
Źródło: Dzień Dobry TVN/x-news