Nie ma chyba w Polsce drugiej aktorki, która od blisko 20 (!) lat częściej niż na planach filmowych gościła w kronikach towarzyskich, tabloidach i okładkach kolorowych magazynów. Gwiazda Weroniki Rosati rozbłysła w momencie, gdy prasa bulwarowa przeżywała swój największy rozkwit i wypatrywała tylko kolejnych ofiar. A młodziutka i śliczna dziewczyna z nazwiskiem (dziś nazwalibyśmy ją "nepo-baby") była niezwykle wdzięcznym tematem, szczególnie, że niemal wszystko podawała na tacy: kontrowersyjne związki (m.in. z Maxem Kolonko), głośne marzenia o Hollywood, które nijak miały się do jej faktycznych umiejętności i niepohamowana chęć do tego, aby być na ustach wszystkich. To się oczywiście szybko zemściło, bo zamiast wielkiej kariery, dostała wprawdzie wielką, ale niekończącą się telenowelę o swoim życiu, nad którą już dawno straciła medialną kontrolę. I niestety, wygląda na to, że nie wyciągnęła z tego żadnych wniosków.
"Może urodziłam się, żeby cierpieć?" - ogłosiła przed laty na okładce "Gali" i najwyraźniej ta myśl z Weroniką pozostała aż do dziś. Instagramowe oskarżenia wysnuwane wobec Piotra Adamczyka każą sobie zadać jedno pytanie: co Rosati chce w ten sposób uzyskać? Nie pieniądze przecież, bo jak zapewnia, jej kariera w Hollywood rozkwita i jeśli wierzyć tym zapewnieniom, niebawem ujrzymy ją na ekranie dużej produkcji przez więcej niż dwie i pół minuty. A zupełnie poważnie, miejscem na walkę o pieniądze byłby sąd, bo przedstawiona przez celebrytkę sytuacja jest niewesoła. Przepraszam, nie przez celebrytkę, a "osobę z jej otoczenia", która postanowiła wypowiedzieć się w jej imieniu na łamach jednego z portali. Żeby była jasność, nie ona sama.
Wracając do sedna: Weronika nadal odczuwa konsekwencje wypadku spowodowanego przez byłego partnera, w tle są insynuacje o wprowadzeniu w błąd przez jego prawnika, który rzekomo namówił ją na niekorzystną dla niej ugodę i generalne poczucie krzywdy i zaprzepaszczonych szans. Czyli musi chodzić o prawdę. Mamy się dowiedzieć, jak to wszystko naprawdę wyglądało i uwierzyć jednej ze stron. Zastanawiam się tylko, skąd miłośniczce Elizabeth Taylor przyszło do głowy, że opinia publiczna nagle jednym głosem powie "Panie Adamczyk, nieładnie, proszę się poprawić"? Dlaczego Rosati szuka sprawiedliwości tam, gdzie absolutnie nie może na nią liczyć? Na boga, dziewczyno, walczysz z Papieżem i Chopinem w jednej osobie! A ten rozgrywa ją widowiskowo - na pełne emocji oskarżenia odpowiada chłodno, oddając głos prawnikowi operującemu faktami, kwotami i datami. Opinia publiczna pyta wtedy: "to o co jej w końcu chodzi?!". To wystarczający powód, aby nie powierzać jej swojego losu. Słowo się niestety rzekło i teraz Rosati może obserwować, jak ludzie rozliczają ją z tego, że biega w szpilkach po Los Angeles, więc noga musi być zdrowa.
Kobiety, również te znane, często z poczucia bezsilności i beznadziejnej perspektywy starcia z wpływowymi mężczyznami dysponującymi pieniędzmi i władzą, uciekają się do ostateczności i chcą po prostu zostać wysłuchane. Czasem to jedyny sposób, aby zaznały spokoju i poczucia, że o ich krzywdzie dowiedział się świat. No więc dowiedzieliśmy się o krzywdzie Weroniki Rosati, ale niestety nie bardzo wiemy, co zrobić z tą informacją. Może dlatego, że to nie my powinniśmy ją rozstrzygać i decydować o karze dla sprawcy? A jeśli to jednak spoczywa w naszych rękach, poprosimy o konkretne instrukcje. Mamy bojkotować filmy z Adamczykiem, publikować masowo emotki nogi w gipsie na jego Instagramie z prośbą "zapłać za ortopedę!" czy zwyczajnie uważać go za złego człowieka?
Na pocieszenie dla Weroniki, macki tabloidów i portali plotkarskich dopadną nawet i te medialnie wstrzemięźliwe koleżanki. Przekonała się o tym Agnieszka Chylińska, która wprawdzie nie szczędzi fanom regularnych aktualizacji muzyczno-terapeutycznych o swoim dobrostanie psychicznym, ale za to o jej życiu uczuciowym z ust samej zainteresowanej słyszymy niewiele i jeszcze mniej wiemy. Bo co tu wiedzieć? Męża na okładce i ściankach nie było, ewentualne kryzysy przepracowywane są nie w telewizji, a zaciszu domowym - jednym słowem, nuda. Ale wtedy z pomocą przychodzą internauci i media, które na tyle rozpaliły plotkę o romansie wokalistki z jej menadżerką, że rzeczona agentka, Joanna Ziędalska, poczuła się w obowiązku ten homoerotyczny pożar szybko ugasić stosownym dementi.
Faktycznie, panie na zdjęciach okazują sobie sporo czułości, Agnieszka niekoniecznie wpisuje się wizualnie w stereotyp żony i matki, o jej miłości do menadżerki czytamy częściej niż jakiekolwiek wzmianki o mężu, zatem to równanie mogło dać jeden wynik. Spojrzałbym na to jednak z nieco innej strony - w końcu wychodzimy z hetero bańki i plotkujemy o romansach tej samej płci. Postęp jak się patrzy! Niech tylko Chylińska się z tego wszystkiego śmieje pod nosem, bo jej smutne piosenki kochamy, ale ją samą wolimy szczęśliwą.
A skoro o smutnych piosenkach mowa… Czy Polska jest gotowa na rozwodowy album Sylwii Grzeszczak? Nie znam drugiej wokalistki, która tak niechętnie chciałaby rozmawiać z prasą, jak ona i prędzej zobaczymy ją w "Playboyu" niż usłyszymy jakiekolwiek brudy dotyczące zakończonego właśnie małżeństwa z Liberem. Może być jednak pewna, że gazety, jak nigdy wcześniej, poświęcą mnóstwo uwagi muzyce i tekstom jej nadchodzących piosenek. Na razie internauci dopatrzyli się tylko smutnych oczu na okładce "Vivy!", ale dobrze wiemy, że stać nas wszystkich na więcej i coś czuję, że w tych rymach częstochowskich dopatrzymy się prawdziwych powodów rozpadu jednego z najtrwalszych związków polskiej muzyki rozrywkowej.
To jest niestety pułapka - albo sam zdecydujesz się coś powiedzieć, albo żądni krwi dopowiedzą sobie wszystko sami. No i umówmy się - polska odpowiedź na "Lemonade" Beyoncé sama się nie zrobi. Sylwia, czekamy!