Trzymając się politycznych aluzji, nie będzie przesadą porównanie trwającego już od lat konfliktu Joanny Opozdy i Antka Królikowskiego do rządów Prawa i Sprawiedliwości. Skandale, wzajemne oskarżenia, próby nieporadnego wybielania się, zaklinanie rzeczywistości czy w końcu zarzuty o łamanie prawa. I podobnie jak w przypadku miłościwie nam panujących, kolejne odcinki tej telenoweli o zdradzie, zemście i alimentach robią na nas coraz mniejsze wrażenie. Urządziliśmy się w tej rzeczywistości już dość wygodnie i awantury Opozdy i Królikowskiego są po prostu częścią rozrywkowego grajdoła.
Natomiast jeśli ktoś oglądał "Modę na sukces", to wie doskonale, iż nic tak nie pobudza akcji, jak pojawienie się nowej bohaterki. Do (jeszcze) małżeńskiego konfliktu postanowiła nieoczekiwanie włączyć się Marcela Leszczak, co jest dość zuchwałym krokiem dla osoby, która z własnej woli związała się z Miśkiem Koterskim. Wydawać by się mogło, że wątpliwy gust do mężczyzn ustawi Leszczak w narożniku Opozdy, ale nic bardziej mylnego. Gwiazdka "Top Model" zarzuciła (widzianej dwa razy w życiu) koleżance, że ta próbuje manipulować przekazem medialnym i organizuje ustawki. To wystarczyło do rozpoczęcia prawdziwej wymiany ciosów i tak oto znaleźliśmy się w samym środku kolejnego Insta MMA.
Nie chcę tu na siłę rozdzielać obu pań, wszak tego typu pojedynki to mokre sny redaktorów portali plotkarskich, ale aż prosi się, żeby zadać jedno fundamentalne pytanie: czy w walce z alimenciarzami nie warto sobie czasami ubrudzić rąk? Cel uświęca środki. Mam za sobą epizod pracy w tabloidzie i przed laty przyszła do mnie zdesperowana celebrytka, chcąca ujawnić chorobę alkoholową partnera, bo nikt z otoczenia i rodziny nie dawał jej wiary w tę historię. Musieli więc dostać ją w twarz, a z pomocą przyszedł najpoczytniejszy dziennik w Polsce, który opublikował zaaranżowane zdjęcia wspomnianego mężczyzny w sytuacji niepozostawiającej żadnych złudzeń. Efekt? Udał się na leczenie. Gdy rozmowa i cywilizowane metody zawodzą… Nie mnie oceniać!
Jeśli Joanna Opozda uważa, że w tej walce nie ma chwytów poniżej pasa, to możemy się z nią tylko zgodzić, a swoją złość kierować pod adresem tego, kto naprawdę na nią zasługuje. Niestety, jak to mawia moja babcia, tylko dziecka w tym wszystkim szkoda.
Gdyby telewizja miała podzielać energię "nie zważam na nic" Królikowskiego, to z pewnością byłby to Polsat, konsekwentnie proponujący widzom "black face" w "Twoja Twarz Brzmi Znajomo". Upór producentów w malowaniu na czarno twarzy swoim uczestników jest w jakiś sposób godny podziwu, bo nie pomogły tłumaczenie, krytyka i protesty widzów. Dyskusja o "black face" jest w Polsce trudna, bo nie niesiemy na plecach ciężaru niewolnictwa i niechlubnej tradycji tego sięgającego XIX wieku amerykańskiego zjawiska, w którym biali wcielali się w role osób czarnoskórych, fundując groteskową parodię ludzi będących ich własnością.
Argument, że intencją uczestników, w tym wypadku Kuby Szmajkowskiego w roli Kendricka Lamara, nie jest parodia, a oddanie hołdu wielkiemu artyście i próba odwzorowania jego scenicznego geniuszu, tutaj, niestety, nie zadziała. Bo nie o intencję chodzi, a skojarzenia i tło historyczne tego procederu. A są one na wskroś rasistowskie, choć oczywiście, nie w naszym kręgu kulturowym. Warto jednak wyjrzeć poza czubek własnego biało-czerwonego nosa.
Widzieliśmy przecież problem, gdy kilka lat temu popularna sieciówka zaproponowała w swojej ofercie koszule przypominające pasiaki z Auschwitz i powoli godzimy się z tym, że przebieranie się za rdzennych mieszkańców Ameryki również nie jest w najlepszym tonie. Intencje w jedną stronę, trudne skojarzenia w drugą. Kolejną pigułką do przełknięcia jest "blackface" i używanie "n-word". O ile Szmajkowski i Polsat mogą nieudolnie bronić charakteryzacji i okrywać się płaszczykiem "sztuki", o tyle dla użycia "n-word" na scenie nie ma usprawiedliwienia. O czym młody wokalista doskonale wie, bo będąc przedstawicielem generacji TikToka, od lat może obserwować brak przyzwolenia na choćby poruszanie ustami do tego słowa w wykonaniu osób nie-czarnoskórych śpiewających popularne rapowe utwory.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kuba, to twoje pokolenie ustaliło te zasady - nie możesz obrażać się, że ktoś nie chce zrobić dla ciebie wyjątku. Społeczny consensus, choć często dla nas niewygodny, z jakiegoś powodu istnieje, a w czasach życia w globalnej internetowej wiosce, jest wręcz nieunikniony.
A skoro o społecznych consensusach mowa, to chyba wszyscy możemy się zgodzić, że reprezentacja Polski w piłce nożnej po raz kolejny udowodniła, że jest na naprędce posklejaną bandą nieudaczników? Kto ogląda naszą s-kadrę, ten w cyrku się nie śmieje, niestety. Blamaż polskich reprezentantów w meczu z Albanią dziwi i nie dziwi, przede wszystkim smuci. Które to już pokolenie utalentowanych przecież piłkarzy nie potrafi stworzyć drużyny osiągającej sportowe minimum?
Z pozycji widza i kanapowego eksperta najbardziej boli chyba nieporadność Roberta Lewandowskiego, który nie dość, że nie strzela na boisku tak często jak byśmy chcieli, to kompletnie nie rozumie strzałów w swoją stronę poza nim. Owszem, nasza największa gwiazda jest łatwym i oczywistym celem, ale jeśli nie możemy wymagać od niego, kapitana (!), to od kogo? Być może ta rola lidera spadła na niego trochę z przypadku, nie każdy strzelający na zawołanie gole napastnik nim jest, ale mówimy o kimś, kto zrobił o sobie film i to przepraszam nie wystarcza, żeby złapać kolegów z boiska za mordę?! Narzekanie w wywiadach, że mniej utytułowani zawodnicy nie proszą się o dobre rady i legendarny R9 ich nie inspiruje, rysuje obraz piłkarza sfrustrowanego bardziej niż przeciętny kibic przed telewizorem. Gdzie są kulki mocy, ja się pytam?!
Cała sytuacja jest ze wszech miar niepoważna, więc nie powinno nikogo dziwić, że i dla piłkarzy znalazło się miejsce w naszym podsumowaniu. Póki co, to jedyne trofeum, na które mogą liczyć…