Pięć lat temu internet żył "wizualizacją" Łukasza Jakóbiaka - dotąd domorosłego kołcza i wideoblogera, który od lat błąkał się po obrzeżach show biznesu. Zmiana przyszła wraz z wywiadami przeprowadzanymi w jego kawalerce - jak się potem okazało, oczywiście wynajmowanej, bo całość była wspierana przez agencję marketingową. Łukasz, selfmade man, przekonywał, że wszystko można osiągnąć, jeśli tylko odpowiednio silnie sobie to "zwizualizujemy". W 2017 roku zapowiedział więc, że "w końcu wystąpił u Ellen DeGeneres". "Występ" okazał się sfingowanym wywiadem, który przeprowadzała wynajęta sobowtórka Ellen, a gdy internauci zaczęli kpić z Jakóbiaka, ten jeszcze mocniej promował tezy o "wizualizacji marzeń".
Po tamtej historii Jakóbiak trochę się wycofał. Okazuje się jednak, że znalazł sobie nową "misję", kto wie, czy nie jeszcze bardziej niebezpieczną: "rozluźnia umysły" i "prowadzi ludzi do Boga". Pochwalił się tym w reportażu "Gazety Wyborczej", w którym Grzegorz Szymanik pochylił się nad fenomenem "kołczów z Instagrama".
Łukasz Jakóbiak wspomina, że "wizualizacja" z Ellen była dla niego kamieniem milowym, ale nie takim, jakiego oczekiwał. Kołcz z kawalerki nie rozumie do dzisiaj, czemu ludzie tak z niego kpili, a wręcz skarży się na ostracyzm, jaki go wtedy spotkał.
Odwołano moje wystąpienia publiczne. Marki przestały ze mną współpracować. Inne wykorzystywały słowo "wizualizacja" do reklam. Nawet Netflix zrobił parodię - opowiada. Co roku na Facebooku było wydarzenie "Rocznica niezaproszenia Łukasza do Ellen". Spotykałem się z agresją na ulicy. Ktoś opublikował mój adres domowy, numer telefonu. (...)
Warto dodać, że Łukasz sam zaczynał karierę, publikując swoje CV wydrukowane w wielkim formacie... na płocie, bo tak chciał znaleźć atrakcyjną pracę.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To, co opowiada dalej, przyprawia o niepokój. Jakóbiak wydał podobno na szopkę z Ellen... ćwierć miliona złotych (!), bo przygotowywał się do niej przez trzy lata. Tak, dobrze czytacie: przez trzy lata budował fałszywe studio tylko po to, żeby wziąć udział w fałszywym wywiadzie. On nazywa to konsekwencją w dążeniu do marzeń, inni na szczęście mają na to odmienne określenie: Zagraniczni blogerzy już ŚMIEJĄ SIĘ Z JAKÓBIAKA! "Polski stalker! Jest PRZERAŻAJĄCY!"
Od dziecka czułem się nieakceptowany i miałem dosyć niskie poczucie wartości. Na takich potrzebach wypełnienia pustki buduje się imperia. I moja kariera również na takim podłożu powstała - diagnozuje sam siebie Jakóbiak. Wydawało mi się, że ludzie z czerwonych dywanów są szczęśliwi, więc chciałem być blisko. Być równie sławnym i posiadać pieniądze. Ale ciągle było mi mało. Zdobywałem sukces, przez chwilę było fajnie, a po chwili czułem niedosyt. Dlatego powstała "wizualizacja" Ellen. Chciałem mieć jeszcze większy sukces, za granicą. Jakie trzeba mieć olbrzymie pragnienie poczucia się dobrze, żeby przez trzy lata budować studio, drukować na drukarkach 3D elementy scenografii, szukać aktorki, wydać na to tyle pieniędzy? (...) [wydałem - przyp. red.] Ćwierć miliona złotych. Przez trzy lata dochodziłem do siebie. Korzystałem z medytacji, najróżniejszych kursów, ceremonii ayahuaski. Było lepiej. Czułem coraz większy spokój. (...)
Jak to w przypadku kołczów bywa, Łukasz i z tego zrobił biznes. Po utracie kontraktów na skutek "wizualizacji" miał polecieć na Bali, ale zatrzymała go pandemia. Wtedy zaczął medytować, odnalazł siebie i - w skrócie - teraz "prowadzi innych ludzi do serc, do rozpoznania miłości Boga".
Nie, nie za darmo. Wciska ludziom kurs online Święty Spokój, który kosztuje 1111 złotych. Tak, są na niego chętni.
Może pora na nową "wizualizację"? Dziwicie się jeszcze, czemu ludzie krytykują Łukasza i jego "wywiad"?