"Królowa przetrwania" dotarła do półmetka sezonu. Pomimo trwającej już 5 tygodni rywalizacji celebrytek o wątpliwej reputacji, dopiero dziś widzowie byli świadkami eliminacji pierwszych dwóch uczestniczek. Z marzeniami o zwycięstwie pożegnała się Kasia Nast, która zademonstrowała współrywalkom tajniki zmysłowego masażu i osiągania "kobiecej przyjemności". Tajlandię opuściła też niezbyt zadowolona z przygody przed kamerami Magdalena Stępień.
W stawce pozostało więc 10 znanych pań, a wśród nich jak zawsze niezawodna Paulina Smaszcz. Poza obserwowaniem zmagań dwóch przeciwnych drużyn, standardowym punktem programu są też wynurzenia jego bohaterek. Podczas wspólnie spożywanego śniadania panie debatowały nad zjawiskiem hejtu, którego każda z nich doświadcza w mniejszym lub większym stopniu.
Paulina Smaszcz nieraz drżała o swoje bezpieczeństwo
Zawodniczki drużyny zielonej, której przewodzi "kobieta petarda", wymieniały się niemiłymi doświadczeniami w tym temacie. Kapitanka stwierdziła nawet, że istnieją agencje PR, które mają zajmować się publikowaniem nienawistnych treści na zlecenie. Jak przyznała, sama miała stać się ofiarą tego typu nieczystych zagrywek.
Ja tego zaznałam. To było związane z moją sytuacją, z moim rozstaniem i powiedzeniem prawdy, jak to wyglądało. Ludzie życzyli mi śmierci, dzieciom. Mojej mamie wrzucali listy do skrzynki: "zajmij się nią, niech się zamknie, bo inaczej zajmiemy się tobą, albo, że, jak usłyszałam "mam zdechnąć na raka". Życzenie komuś czegoś takiego świadczy tylko o tym, kto to powiedział, a nie o mnie. Musisz dojść do takiego momentu, że to przechodzi obok ciebie. To nie jest tak, że to minie, nigdy - wyznała.
Paulina Smaszcz wspomniała też o konieczności wprowadzenia odpowiednich regulacji prawnych, dzięki którym na autorów tego rodzaju wpisów nakładane byłyby kary finansowe. W przeciwnym razie jej zdaniem "hejt się jeszcze rozkręci, bo ludzie wiedzą, że mogą już wszystko".
Podpisujecie się pod jej słowami?