W zeszłym roku o dziennikarzu Piotrze Jaconiu sporo pisało się w kontekście rewolucji w jego życiu prywatnym. Na łamach "Repliki" dziennikarz TVN24 obwieścił, że jest szczęśliwym ojcem młodej transpłciowej kobiety.
I o ile córka mogła liczyć na pełne wsparcie rodziców, najgorsze czekało ją dopiero po dokonaniu coming outu. Proces prawnego ustalenia płci okazał się prawdziwym horrorem i wywołał ogromny dyskomfort psychiczny zarówno u Wiktorii, jak i jej rodziców. Wiązał się on z pozwaniem matki i ojca, którzy - w oczach polskiego prawa - błędnie określili płeć pociechy przy porodzie.
Jacoń udzielił później wywiadu "Vivie", gdzie w rozmowie z Katarzyną Piątkowską opowiedział o przebiegu procesu i o tym, jak bardzo traumatyczne i bolesne było to wydarzenie. Krótko po trafieniu numeru do sprzedaży dziennikarza, a przede wszystkim jego córkę, czekała przykra niespodzianka. Gdy wydawało się, że przed publikacją wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, niespodziewanie wyszło na jaw, że na okładce gazety pojawił się krzywdzący cytat, który nigdy nie padł z ust Jaconia. Redakcja użyła słowa "syn", co w kontekście transpłciowej Wiktorii jest opresyjne.
To trudny dla mnie post - zaczął Piotr. O Córce. I o pewnym słowie. Udzieliłem wywiadu Vivie!. Rozmowa z Katarzyną Piątkowską była dobra. Wsłuchana. Uważna. Autoryzacja zbiorowa. Rodzinna. Jak zawsze. I wydawało się, że dopilnowaliśmy wszystkiego. Nawet podpisów pod zdjęciami. Nie pomyślałem o jednym: o wzmiance na okładce. Że będzie. I będzie jakaś. Zobaczyliśmy ją już wydrukowaną. Na żadne zmiany nie było szans. Na okładce przypisano mi zdanie, którego nie powiedziałem. Co więcej, w wywiadzie mówiłem coś wręcz przeciwnego.
Piotr Jacoń zauważył, że przykra pomyłka wynikła ze zwyczajnej niewiedzy, a także faktu, że społeczeństwo dalej nie potrafi porzucić starych wyobrażeń na temat płci.
Ktoś jednak uznał, że o transpłciowości można powiedzieć prościej - ciągnął dziennikarz. Na skróty. Bo ludzie zwykle tak mówią. Tak myślą. (Tu zaczyna się problem ze słowem – którego użyto w tym niby cytacie, a którego ja nie chcę przywoływać, więc będę pisał naokoło...). "Miałem kogoś jakiegoś, mam kogoś innego. Miałem s, mam c (czyli córkę)". Tak wymyślono ten cytat. Bo to wydaje się proste. Nie. Nie jest takie. A to zdanie nie jest prawdziwe. Moja córka nie jest jakimś byłym s. Jest córką. Córką była zawsze – tylko nie od zawsze to wiedziała. Nie zawsze społecznie tak funkcjonowała. I to był jej dramat. Nasz też. Przypominanie tamtej nie jej postaci jest bolesne. Dlatego nie używam słowa na "s". Słowa, które znalazło się na okładce Vivy!.
Po interwencji Piotr błyskawicznie doczekał się przeprosin od skruszonej redakcji. Dziennikarz docenił ten gest.
Interweniowałem. Ale wcześniej musiałem uprzedzić Wiktorię. W oczach miała łzy. Autorka wywiadu była roztrzęsiona. Nie ona umieściła niby cytat na okładce. Wiedziała, jak bardzo jest zły. Ale zadbała o to, by okładki z nim nie było w internecie. Redaktor naczelna Katarzyna Przybyszewska-Ornitowska napisała do Wiktorii list. Przepraszała. Obiecała, że przeprosi także w kolejnym wydaniu Vivy!.
Na koniec dziennikarz wyraził nadzieję, że być może ludzie wyciągną z nieprzyjemnego incydentu jakąś lekcję.
Ktoś czegoś nie wyczuł. Popełnił błąd. Zadał ból. Ale ktoś szybko zrozumiał, że trzeba to naprawić. I co najważniejsze, zrozumieć. Więc może to wszystko miało głębszy sens...? - dodał.
Doceniacie jego postawę i walkę o - dosłownie - każde sformułowanie dotyczące Wiktorii?