Obostrzenia związane z pandemią koronawirusa odcisnęły swoje piętno niemal na każdej dziedzinie życia. Osłabienie światowej gospodarki, służby zdrowia oraz przymusowy lockdown: to wszystko uderzyło również w branżę artystyczną. Zamknięcie na kilka miesięcy kin, teatrów, wstrzymanie koncertów oraz części produkcji filmowych zmusiło branże do odmrożenia swoich oszczędności...
W grudniu pojawiło się światełko dla branży artystycznej, niestety Fundusz Wsparcia Kultury, dumnie zapowiadany przez ministra Piotra Glińskiego, wywołał więcej złego niż dobrego. Po ujawnieniu listy beneficjentów rozpętała się dyskusja na temat wielkości dotacji oraz ich samych odbiorców.
Pandemiczne obostrzenia, które dotknęły kulturę, dały się we znaki również Piotrowi Rubikowi. Nie tak dawno muzyk żalił się na łamach magazynu Party, że razem z żoną Agatą żyją z oszczędności. W rozmowie z Michałem Dziedzicem Piotr przyznał, że przegapił termin składania wniosków do Funduszu Wsparcia Kultury, ponieważ... o nim nie wiedział. Zdaniem kompozytora pomoc dla artystów była słabo nagłośniona.
Niestety, nie aplikowałem, ponieważ nie wiedziałem o niej. Wydaje mi się, że to było słabo ogłoszone. Było za późno. Dowiedziałem się z mediów, jak wybuchła wielka afera.
Piotr Rubik dodał również, że przyznane kwoty nie robią na nim wrażenia. Choć nie ukrywa, że przydałby mu się zastrzyk gotówki dla jego zespołu, to jednak po zwizualizowaniu dotacji w wysokości pół miliona złotych, zapewnił, że w ostatecznym rozrachunku członkowie jego zespołu dostaliby zaledwie kilkaset złotych.
Mam bardzo dużo zespół, każdemu członkowi przydałyby się pieniądze. Nie wnikam w to, kto jaką muzykę robi. Nie dajmy się zwieść wielkim kwotom. Gdybym ja dostał pół miliona, ale podzielił tę kwotę przez członków zespołu i odwołane koncerty, to wychodzi po kilkaset złotych na osobę.
Smutne?