W czwartek podczas 78. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji miała miejsce oficjalna premiera filmu Jana P. Matuszyńskiego Żeby nie było śladów. Film walczył o Złotego Lwa w festiwalowym Konkursie Głównym. Choć ostatecznie nie został wyróżniony statuetką, spotkał się z ciepłym przyjęciem krytyków i publiczności. Po premierowym pokazie pojawiły się owacje na stojąco.
W cieniu fleszy rozpaliła się jednak dyskusja, którą emocjonalnym wpisem rozpoczął Marcin Meller. Mellera rozzłościł fakt, że wśród twórców Żeby nie było śladów błyszczących na czerwonym dywanie zabrakło Cezarego Łazarewicza, autora reportażu o tym samym tytule, którego ekranizacją jest film. Sprawę poruszył na Facebooku:
Kogo brakuje na tym zdjęciu? Może się zdziwicie, ale człowieka, bez którego nie byłoby tego filmu: Cezarego Łazarewicza, który napisał wstrząsającą, rewelacyjną książkę reporterską "Żeby nie było śladów", na podstawie której zrobiono film. W kółku zakreślony jest projektant mody Ossoliński, dla którego znalazło się miejsce na dywanie, ale nie dla Łazarewicza. Pewnie Ossoliński zrobił im kiecki (ale nie Łazarewiczowi, który pożyczał garnitur od kolegi). Łazarewicz tylko napisał książkę, dzięki której się dzisiaj pysznią. W ostatniej chwili przypomnieli sobie, żeby w ogóle go do Wenecji zaprosić. Ale przecież nie na czerwony dywan - pisze Meller pod fotografią z festiwalowego czerwonego dywanu z ekipą filmową. Kółkiem zaznaczył na niej Tomasza Ossolińskiego.
Skierował też słowa do producentów filmu:
Słuchajcie aroganckie dzbany! Gdyby nie pasja Cezarego, gdyby nie jego wrażliwość i poszukiwanie prawdy, lata pracy, gdyby nie jego genialna książka, to by Was tam nie było. Jak to mówi pewien mój młody kolega z pracy: ja j*bie!
Meller przypomniał też, że nie jest to pierwszy przypadek, kiedy pomija się wkład pisarzy w produkcje filmowe. Tak było choćby ze Szczepanem Twardochem czy Jakubem Żulczykiem, których książki Król i Ślepnąc od świateł stały się scenariuszami dla seriali. Żadnemu z panów nie było dane zobaczyć gali Złotych Orłów, podczas których nagrodzono oba z nich.
W odpowiedzi producent filmu Żeby nie było śladów, Leszek Bodzak, zasłonił się protokołem festiwalu regulującym, kto może pojawić się na konferencji prasowej i czerwonym dywanie:
Wszystkie największe festiwale filmowe same decydują o tym, kogo i gdzie zapraszają: to oni są gospodarzami i to oni decydują, a nie producenci czy twórcy filmu. Czarek znalazł się w Wenecji, bo zaprosiliśmy go my jako producenci, a nie festiwal.
O komentarz Łazarewicza poprosili dziennikarze Wirtualnej Polski. Pisarz nie ma żalu o całą sytuację:
Byłem tam, gdzie mi wskazali organizatorzy – powiedział. - Film widziałem. Nie czuję się pominięty. Nie jestem małostkowy i cieszę się, że Jan P. Matuszyński zrobił piękny film. Nie jestem przecież Hemingwayem.
Rozumiecie złość Marcina Mellera?