Coraz więcej mężczyzn decyduje się na podjęcie radykalnych kroków, by raz na zawsze zmierzyć się ze swoimi kompleksami i zaradzić jakoś utracie włosów. W przypadku influencerów wybór kliniki, w której przeprowadzony zostanie przeszczep włosów, najczęściej podyktowany jest obowiązującą współpracą. "Zwykli śmiertelnicy" zmuszeni są płacić za zabieg z własnej kieszeni i nie zawsze stać ich na wyprawę do Turcji, uważanej powszechnie za "kolebkę klinik transplantacyjnych".
Bohaterowie reportażu "Uwagi!" czują się oszukani przez lekarza, w którego klinice dokonali zabiegów przeszczepu włosów. Badając sprawę, dziennikarze odkryli potencjalną skalę zaniedbań medyka. Ta okazuje się być ogromna. Swoją historią przed kamerami podzielił się pan Jarosław, który zapragnął sprawić sobie bujną fryzurę na własny ślub. Na wspomnianego lekarza mężczyzna trafił za pośrednictwem jednego z popularnych forów, gdzie widniały same pozytywne recenzje (które później okazały się fałszywe). Doktor obiecywał, że poziom przyjęcia się włosów jest rzędu 97 procent. Gwarantował też, że w razie nieudanego zabiegu będą darmowe zabiegi poprawkowe. Zabieg kosztować miał 35 tysięcy złotych za 3200 graftów - mieszków włosowych, wraz z cebulkami i gruczołem łojowym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Byłem przekonany, że zabieg będzie wykonany przez doktora, natomiast po podaniu znieczulenia, zostawił mnie w rękach asystenta. Doktor po prostu wchodził do sali operacyjnej, to były minuty, a nie godziny – mówi pan Jarosław.
Podobne wrażenia po wielogodzinnych przeszczepach włosów u wspomnianego lekarza mają inni jego pacjenci. Sprawa jest kuriozalna, bo takie praktyki nie są zgodne z przepisami.
Przeszczep włosów wykonywały jakieś młode dziewczyny, których wcześniej nie miałem okazji ani zobaczyć, ani poznać – wspomina Marcin Piotrowski.
W moim przypadku zabieg został wykonany przez asystentki. Lekarz był kilka razy, może na 5 minut – wyjawił Paweł Eliasz.
Pan Jarosław dodał też, że był umówiony za zabieg poprawkowy, na który koniec końców nie wyraził zgody. Miało to związek z tym, że klinika próbowała wywrzeć na niego wpływ, aby podpisać ugodę, w której zrzekałby się jakichkolwiek roszczeń. Chodziło też o niewypowiadanie się na temat zabiegu publicznie. Efekt był taki, że mężczyzna zmuszony był udać się na zabieg poprawiający przeszczep do Belgii. Tam poniósł koszty kolejnego przeszczepu włosów u lekarza, który naprawia nieudane transplantacje włosów. Trzeba było zrobić depilację, podczas której usunięto przeszczepione włosy.
Po kilku miesiącach, jak próbowałem zapuścić włosy, było widać bardzo duże przerzedzenie. Włosy rosły w totalnie złych kierunkach – opowiada pan Jarosław. I dodaje: Wtedy udałem się do kilku innych klinik. Wielu lekarzy, na mój widok, pytało, kto mnie tak urządził. Okazało się, że zamiast wszczepionych 3200 graftów, za które zapłaciłem, zostało wszczepionych niewiele ponad 2500. Był też niski stopień odrostu włosów, rzędu 20-30 proc. Lekarz i klinika zaproponowali, że zwrócą mi pieniądze za niewszczepione grafty.
Po przebyciu kilku rozmów z niezadowolonymi z usług lekarza klientami na konsultację w klinice zapisał się reporter "Uwagi!". Doktor zapewnił, że po wykluczeniu innego schorzenia przez dermatologa, w szybkim terminie może przeprowadzić przeszczep za "skromne" 35 tysięcy złotych.
To się na pewno uda. Wybieramy włosy, w następnej kolejności robimy dziurki i później w te dziurki wsadzamy włosy. W 95 procentach pacjenci są zadowoleni. Jeżeli pan się znajdzie w tych 5 procentach, to wówczas doszczepiamy ich więcej. Jeżeli stwierdzę, że rzeczywiście jest słabo, doszczepiamy to po absolutnych kosztach, to jest zazwyczaj 6-7 tys. zł – usłyszał dziennikarz "Uwagi!".
Do "specjalisty" zgłosiła się też reporterka "Uwagi!", proponując nagranie wypowiedzi na temat przeszczepów włosów, na co lekarz wyraził zgodę.
Zabieg przeszczepu włosów jest to praca zespołowa. Pierwsza i druga część powinna być wykonywana przez lekarza, tj. pobieranie i robienie dziurek. Wszczepianie jest możliwe przez techników. To jest cały czas proces kontrolowany przez lekarza, czyli lekarz bierze rękojmię za ten zabieg i odpowiada w 100 procentach – mówił lekarz.
Wówczas reporterka "Uwagi!" pokazała lekarzowi przykłady, prezentując mu zdjęcia.
Zdecydowanie ten zabieg nie jest udany. W kolejnym przypadku jest zbyt mała gęstość włosów – ocenił medyk.
A wie pan, że to pan jest autorem tego przeszczepu włosów? To przypadek Jarosława Beksy – wyjawiła reporterka.
Ok, ten efekt nie jest taki zły. Oczywiście z tej perspektywy wydaje się, że potrzebuje to uzupełniania. Ja panu Jarosławowi to zaproponowałem – powiedział lekarz.
Gdy reporterka skonfrontowała mężczyznę, zarzucając mu, że bywał nieobecny podczas zabiegów, przyparty do muru lekarz odparł:
Jestem cały czas, ale przy implantowaniu rzeczywiście, czasami jestem obok - po czym obwieścił, że chciałby skończyć tę rozmowę.
Śmierć na stole operacyjnym
Co gorsza, wyszło też na jaw, że lekarz ma mieć na sumieniu znacznie więcej niż tylko spartaczone zabiegi transplantacyjne. Pacjenci zarzucający lekarzowi nieuczciwość mówią też o namawianiu ich na dodatkowe operacje. Po odbyciu nieudanego przeszczepu włosów medyk miał przeprowadzić u pana Marcina zabieg ginekomastii polegający na wycięciu przerośniętych gruczołów piersiowych.
Było mi podane znieczulenie, środki usypiające. Doktor wszedł do sali, w której przebywałem z kolejnym papierkiem, tym razem wycięciem poduszek Bichata. Chciał to zrobić, jak on to ujął, w promocyjnej cenie, za 8 tys. zł. To są poduszki tłuszczowe, które każdy człowiek ma w policzkach. Dosłownie wciskał mi długopis do ręki. Odmówiłem – mówi Marcin Piotrowski. Po tygodniu, dwóch od ginekomastii byłem bardzo zaniepokojony opuchlizną. Poszedłem do innej kliniki, by wykonać USG gruczołów piersiowych. Jak skomentował lekarz wykonujący USG – guzy duże jak buły – przytacza mężczyzna.
Taka jedna dziewczyna, która tam pracowała, podeszła do mnie i powiedziała: "Nie rób u niego zabiegu liposukcji brzucha, bo jakiś czas temu zmarł mu pacjent". Mówiła, że doktor się wyparł, mówił, że to wina szpitala, a on nie ma sobie nic do zarzucenia - dodał.
Reporterzy "Uwagi!" zaczęli węszyć wokół sprawy i szybko dokonali przerażającego odkrycia. Po zwróceniu się do prokuratury okazało się, że lekarz ma postawione zarzuty w związku z przeprowadzeniem zabiegów liposukcji u dwóch pacjentów.
W przypadku jednego pacjenta doszło do przerwania jelita cienkiego i krwotoku wewnętrznego. W wyniku tych nieprawidłowości doszło do śmierci następnego dnia w szpitalu. W drugim przypadku doszło do zbyt inwazyjnego zabiegu liposukcji, w wyniku czego doszło do odessania zbyt dużej ilości tkanki tłuszczowej z okolicy ud i podudzi, w wyniku czego pacjentka doznała trwałego oszpecenia - mówi Szymon Banna z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Na pytania dziennikarza o zmarłego pacjenta rzeczony lekarz próbował się tłumaczyć.
Pacjent nie umarł u mnie, tylko zmarł w szpitalu. Śledztwo się jeszcze nie skończyło, teraz jest badana kwestia szpitala – stwierdził.