Kinga Rusin po zakończeniu przygody z "Dzień dobry TVN" postanowiła porzucić pracę w telewizji i oddać się podróżom. W efekcie od dwóch lat raczy instagramową publiczność relacjami z najdalszych zakątków świata, które przeplata gorzkimi wpisami, w których pochyla się nad działaniami polskiego rządu.
Kilka ostatnich tygodni Kinia spędziła w Australii, skąd oczywiście zasypywała fanów fotografiami z rajskimi krajobrazami w tle.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
We wtorek zakomunikowała jednak, że jej pobyt na najmniejszym kontynencie na Ziemi dobiegł właśnie końca. Z tej okazji wrzuciła kilka wykonanych tam zdjęć, w tym m.in. kadr, na którym widzimy, jak przyodziana w pomarańczowy strój kąpielowy relaksuje się, brodząc w przejrzystej wodzie.
To było piękne pożegnanie z Australią, choć mam nadzieję, że na niezbyt długo - zaczęła. Wyprawę skończyliśmy "po królewsku", odwiedzając ulubione miejsce króla Karola III, czyli magiczne Fraser Island. Ta największa na świecie piaszczysta wyspa, znana jest z nieprawdopodobnego, jedynego takiego na świecie, wpisanego na listę UNESCO, lasu tropikalnego wyrastającego prosto z... piachu, co jest prawdziwym cudem natury. Ikoniczne, liczące nawet ponad 1000 (!) lat strzeliste sosny i eukaliptusy, mimo braku żyznej gleby, dorastają tu nawet do ponad 50 metrów! - pisze dalej zapalona podróżniczka, następnie płynnie przechodząc do tematu Polskich Lasów Państwowych:
Na szczęście nikt ich nie wycina! Nawet za milion złotych monet prosto z Chin! Prastare drzewa to duma i narodowe dziedzictwo Australijczyków. Mają szczęście, że "opieki" nad lasami nie sprawują tam Polskie Lasy Państwowe, bo już dawno byśmy te cuda oglądali wyłącznie na zdjęciach - wbija szpilę organizacji, którą na przestrzeni lat zdarzało się jej wielokrotnie krytykować.
Przypominamy: Rusin atakuje Lasy Państwowe: "To przedsiębiorstwo, które zarabia, a powinno służyć Polakom!"
W dalszej części postu celebrytka pisze o spotkaniu z psami dingo:
Na zakończenie naszej australijskiej wyprawy spotkaliśmy się w końcu "oko w oko" z dzikimi dingo, australijskimi endemicznymi "psami", których coraz mniej żyje na wolności (zdjęcia w galerii). Nie boją się ludzi, ale są nieufne i zachowują bezpieczny dystans. Wyglądają, moim zdaniem, jak shiba inu, czyli japońskie szpice, ale w odróżnieniu od nich... nie szczekają (choć niektórzy twierdzą, że szczekają tylko inaczej). To zresztą i nieco inna budowa czaszki odróżnia je od udomowionych psów - dzieli się swoją wiedzą i kwituje:
Z cudownymi wspomnieniami w sercu zmieniliśmy kontynent, ale o tym w kolejnych wpisach. PS. Dziękuję za super podpowiedzi! Polacy mieszkający w Australii są niezawodni! Miło mi, że aż tylu z Was wpada tu do mnie na insta. Wszystkich serdecznie pozdrawiam! Do zobaczenia!
Nie możecie się już doczekać relacji z kolejnej podróży Rusin?