W czwartek 22 października Trybunał Konstytucyjny orzekł, że aborcja z przyczyn embriopatologicznych jest niezgodna z Konstytucją, tym samym skazując kobiety na przymus rodzenia nieuleczalnie chorych i zdeformowanych płodów. Wśród pełnego składu Trybunału zdania odrębne zgłosiło jedynie dwóch sędziów: Leon Kieres i Piotr Pszczółkowski. Orzeczenie TK wywołało ogólnopolskie protesty, o których jest coraz głośniej także za granicą.
Okazuje się jednak, że 22 października piekło kobiet zostało usankcjonowane w jeszcze jeden sposób. Polska podpisała bowiem międzynarodową deklarację antyaborcyjną zainicjowaną przez administrację Donalda Trumpa. W Europie dokument podpisały jeszcze jedynie Węgry i Białoruś.
W teorii dokument mówi o "równości kobiet i mężczyzn", jednak po głębszym zanalizowaniu treści deklaracji jasno widać, że sygnatariusze chcą zdelegalizowania aborcji w ogóle. Aborcja nie może być według nich "metodą planowania rodziny", a kobieta ma pełnić w społeczeństwie "fundamentalną rolę" sprowadzającą się do rodzenia dzieci.
Deklaracja antyaborcyjna została podpisana właśnie 22 października, dokładnie wtedy, gdy Trybunał Konstytucyjny orzekał w sprawie aborcji w Polsce. Dokument podpisano online, a Ministerstwo Spraw Zagranicznych pochwaliło się swym sukcesem na Twitterze.
Łącznie deklarację podpisały rządy 32 państw. W większości to kraje, w których prawa człowieka, zwłaszcza prawa kobiet, są słabo rozwinięte: Pakistan, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Uganda, Libia, Oman i Arabia Saudyjska.
Amnesty International ogłosiła, że dokument jest sprzeczny z prawami człowieka: "Każda kobieta, dziewczyna lub osoba, która może zajść w ciążę, ma prawo do aborcji. Kropka".