Ciężarna Agnieszka Włodarczyk przeżyła chwilę grozy, gdy okazało się, że jej partner Robert Karaś miał groźny wypadek podczas bicia rekordu świata na trasie pięciokrotnego Ironmana. Sportowiec poinformował o nim za pośrednictwem swoich mediów społecznościowych.
Choć Karaś stracił przytomność i trafił do szpitala, jego życiu i zdrowiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Teraz, gdy emocje opadły, głos w sprawie wypadku zabrała Włodarczyk.
Nie będę tu wrzucać zdjęć z wypadku, bo chcę pamiętać tylko dobre rzeczy… - zaczęła swój wpis na Instagramie. A jest co pamiętać! Pobity rekord w wodzie - 4.38 na 19 km pływania! Potem ponad 3 godziny przewagi nad resztą na rowerze. Szacun, kochanie! Byłeś fantastyczny, szedłeś jak burza, miałeś świetnych ludzi wokół siebie, serio! - pochwaliła ukochanego.
Agnieszka zwróciła uwagę, że członkowie ekipy Karasia wzorowo wywiązali się ze swoich obowiązków. Odmienne zdanie miała natomiast na temat organizatora zawodów.
Z Waszej strony było mega zawodowstwo, co innego mogę powiedzieć o organizatorze zawodów niestety… Zupełnie tak, jakby robił to pierwszy raz w życiu i nie wiedział, że w nocy na polnej drodze, szczególnie jak leje deszcz, nic nie widać! Trasa wąska i wyboista, a i zdarzało się, że traktor z boku wyjechał. Inaczej wyobrażałam sobie warunki, w jakich bije się rekordy świata. O braku jakiejkolwiek karetki czy pomocy medycznej na miejscu nie wspomnę - denerwowała się.
Włodarczyk nie przebierała w słowach, podsumowując organizację wyścigu.
Jak dla mnie skandal, ale (sorry za wyrażenie) - walić to! Lecimy dalej i nie przejmujemy się rzeczami, na które nie mamy wpływu. I tak pokazałeś, że Król jest jeden. Wracaj do nas powolutku, bo tutaj czeka na Ciebie większy challange - napisała.
Myślicie, że organizator odpowie na jej zarzuty?