24 maja wydawnictwo Ringier Axel Springer Polska (RASP) poinformowało, że rozwiązało umowę z Tomaszem Lisem. Było to olbrzymie zaskoczenie na rynku medialnym, bo Lis był naczelnym tygodnika od dekady, a w międzyczasie wypracował sobie silną pozycję oraz łatkę "obrońcy demokracji" i fanatycznego wręcz wielbiciela Donalda Tuska.
Odejście Lisa z "Newsweeka" zastanawiało wielu. W końcu podniósł się po rozległym udarze, którego doznał pod koniec 2019 roku, wrócił do pracy i do bywania na ściankach. Wydawało się, że jego pozycja jest niezagrożona, a "Newsweek" bez Lisa po prostu nie może istnieć.
Sprawie przyjrzał się Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski, który dotarł do materiałów będących w posiadaniu RASP, a które gromadzono w oparciu o kilkuletnie (!) świadectwa pracowników "Newsweeka". Co znajduje się w tych dokumentach? Marcin Terlik ze związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza w RASP mówi jasno: Wydaje się, że to, co opisano w przesłanym do nas piśmie, można nazwać mobbingiem.
W ciągu ostatnich kilku tygodni rozmawialiśmy z kilkudziesięcioma osobami, które pracują, pracowały lub miały kontakt z Tomaszem Lisem w ostatnich latach jego kierowania "Newsweekiem". Wszystkie co do jednej potwierdzały różnego rodzaju zachowania Tomasza Lisa mogące mieć cechy mobbingu. Dotarliśmy też do maili, wiadomości oraz pism, z których jasno wynika, że podwładni Lisa zgłaszali negatywne zachowania naczelnego, a informacje o tym docierały do właściwych komórek firmy - czytamy w reportażu.
W tekście zaznaczono, że wszystkie wypowiedzi przytoczone zostaną anonimowo, ponieważ byli już pracownicy Lisa do dzisiaj boją się... zemsty byłego szefa. Nie podano także jakichkolwiek informacji mogących ułatwić identyfikację pracowników "Newsweeka", za wyjątkiem nazwisk menadżerów, także tych odpowiedzialnych za dział HR i zapobieganie mobbingowi. W zdecydowanej większości nasi rozmówcy i rozmówczynie nie chcą mówić pod nazwiskiem. "To jest człowiek mściwy", "wciąż bardzo potężny", "zdolny zaszkodzić każdemu, kto mu podpadnie" - pisze Jadczak, cytując rozmówców.
W tekście opisano między innymi ostatnie kolegium, które poprowadził Lis jako naczelny tygodnika. 23 maja Tomasz Lis "chce pokazać, jak prezydent Polski uściskał prezydenta Ukrainy, przyciąga do siebie dziennikarkę i zaczyna ją obłapiać, ewidentnie naruszając jej strefę komfortu". Nikt nie zaprotestował. Podobnie jak w przypadku historii na innych kolegiach, co wynika z pisma, które w 2021 roku otrzymał związek zawodowy Inicjatywa Pracownicza. Chodzi o relacje kobiety, która od 2018 roku (!) opisywała menadżerom w RASP problemy z Lisem. Szymon Jadczak pisze, że umawiano z nią spotkania, ale: najpierw kobieta nie złożyła oficjalnej skargi, a potem, mimo umówionego spotkania z komisją antymobbingową, do rozmów w ogóle nie doszło. Dopiero po czterech latach (!), gdy Lis odszedł z redakcji, do mediów dostały się szczegóły współpracy z tą legendą dziennikarstwa.
"Po pierwsze panicznie boję się konfrontacji, a po drugie jeszcze bardziej boję się zemsty szefa" - cytuje Jadczak. "Pamiętam, jak Ryszard Holzer (sekretarz redakcji "Newsweeka") powiedział kiedyś w gronie redaktorów, że czuje się mobbingowany. Szef wyszedł, trzaskając drzwiami, przez trzy dni się do nikogo nie odzywał, a potem w rozmowach z nami nie ukrywał, że się na Rysiu zemści. Poczekał kilka lat i rzeczywiście pozbył się go: wprawdzie nie mógł go wyrzucić, bo Rysiek był w wieku przedemerytalnym, ale przeniósł go do Forbesa. I był z tego bardzo dumny. Powtarzał, że jest mściwy i ma długie ręce".
Ryszard Holzer w rozmowie z Wirtualną Polską określił współpracę z Tomaszem Lisem jako "atmosferę przesiąkniętą chamstwem" oraz podkreślił, że "parę razy zwracał mu uwagę, że są to zachowania na pograniczu mobbingu". Pracowniczka i autorka omawianej skargi ma barwniejsze wspomnienia: "Szef chętnie i często mówi, że jak się komuś nie podoba, to może wypie*dalać".
Najgorsze były poniedziałkowe kolegia: Te kolegia są w naszej pracy najgorsze. Wszystko zależy od tego, w jakim nastroju będzie szef. Jeśli w dobrym, to zacznie opowiadać świńskie, pełne seksualnych odniesień kawały i wszyscy odetchną z ulgą - opisuje pracownica. Fakt opowiadania przy całej redakcji wulgarnych, seksistowskich dowcipów, seksistowskie aluzje, knajacki język potwierdzają wszyscy nasi rozmówcy. - Sytuacja z newsroomu. Naczelny zagląda w dekolt jednej z redaktorek i komentuje kolor jej stanika - przypomina sobie były redaktor. - Były też okropne kawały o gejach, koledzy geje z redakcji fatalnie to znosili - opowiada inny redaktor.
Ale jeśli szef będzie w złym nastroju, będzie po kolei wyśmiewał każdy zgłaszany temat. (...) Będzie złośliwy i bezlitosny, a wszyscy spuszczą głowy i będą udawali, że nie słyszą i nie widzą, jak ich kolega jest upokarzany. Z obawy, że zostaną następną ofiarą. To straszny widok: kilkanaście dorosłych osób siedzi ze spuszczonymi głowami, czekając w napięciu, co się jeszcze wydarzy. Czy szef będzie krzyczał, bo ktoś nieopatrznie zgłosi temat, który go wkurzy? Na przykład wywiad z jakimś lewicowym socjologiem, co zostanie skwitowane zdaniem: "Niech, kur*a, spie*dala komuch, w mojej gazecie dla takich debili miejsca nie ma". Każda propozycja artykułu, który w jakiś sposób dotyczy praw kobiet, jest wyszydzana i odrzucana z komentarzem w rodzaju: "w dupie wam się przewraca" - opisuje zgłaszająca.
Cały materiał i szokujące zeznania dostępne są tu: "Płakałam, miałam ataki paniki". Ujawniamy zarzuty podwładnych wobec Tomasza Lisa. Dlaczego zwolniono naczelnego "Newsweeka"?
Pracowniczka miała też atak paniki, ale... bała się do niego przyznać, więc wyszła z kolegium i musiała skorzystać z pomocy koleżanki z sekretariatu: "(...) w końcu właściwie przestałam zabierać głos, oszczędzałam siły, zwłaszcza że i tak często po rozmowie z szefem z trudem powstrzymywałam łzy. Albo płakałam. Raz na szczególnie okropnym kolegium miałam atak paniki, ale bałam się prosić o pomoc, więc wyszłam z sali. Zajęła się mną koleżanka z sekretariatu".
Możecie zapytać, co działo się z tymi szokującymi relacjami. W rozmowie z WP Mariusz Kotowski, przewodniczący NSZZ "Solidarność" w RASP, zapewnił, że zawsze informowano "odpowiednie osoby", które zajmują się "wyjaśnianiem takich praktyk". Warto podkreślić, że wprost nikt nie mówi i nigdy nie powie, że Tomasz Lis stosował mobbing, bo to musiałby rozstrzygnąć sąd - jak w przypadku głośnej sprawy upadku nieżyjącego już Kamila Durczoka.
Przedstawiciele "Newsweeka" mówią więc o "zachowaniach wyczerpujących znamiona mobbingu", które bada się, stosując 45 kryteriów ustalonych przez doktora psychologii pracy Heinza Leymanna. Pierwsza współpracowniczka Lisa rozpoznała w swojej historii dziewięć, a druga trzy takie kryteria. Podkreślają jednak, że Tomasz Lis po prostu odszedł z tygodnika i nikt w firmie nie komentuje tego rozstania. Rozwiązano z nim umowę i nie wiadomo, czy skargi na niego odniosły jakikolwiek skutek.
To jest najgorsze, że my nic nie wiemy. Krążą plotki albo dochodzą do nas informacje z zewnątrz. A wokół zwolnienia Lisa narasta jakaś niezdrowa legenda. Ale skoro dochodziło do przypadków mobbingu lub molestowania, to przecież powinno to zostać nagłośnione i napiętnowane, a nie zamiecione pod dywan - wypowiada się pracownik RASP.
Przypomnijmy, że w przypadku Durczoka powstał tajny raport TVN, który opublikowali inni dziennikarze: Byli dziennikarze "Wprost" ujawnili TAJNY RAPORT TVN-u w sprawie Durczoka!
Wirtualna Polska zwróciła się z szeregiem pytań o "zachowania wyczerpujące znamiona mobbingu" zarówno do Tomasza Lisa, jak i do RASP. Firma nie odpowiedziała na żadne z przesłanych pytań, za to dziennikarz za pośrednictwem mecenas Beaty Czechowicz kategorycznie zaprzeczył wszystkim stawianym mu zarzutom.
(...) Kategorycznie zaprzeczam. Żadne wyszydzanie wyglądu czy ubioru nie miało miejsca, bo - poza wszystkim - są to kwestie, które zupełnie mnie nie interesują. Równie kategorycznie zaprzeczam, by dochodziło do gnębienia, prześladowania czy zastraszania kogokolwiek - czytamy. (...) Nikogo nie poniżałem, do nikogo nie odnosiłem się pogardliwie. Jednym z elementów pracy naczelnego jest konstruktywna krytyka, a moje uwagi były podyktowane wyłącznie dobrem pisma i interesem czytelników. (...) Uważam, że nigdy nie naruszałem niczyich psychicznych i fizycznych granic oraz niczyjej strefy komfortu.
Całe tłumaczenie Tomasza Lisa dostępne jest pod tym linkiem.
Zapytamy tylko o jedno: jesteście zaskoczeni?