Kilka dni temu Britney Spears po raz kolejny znalazła się w samym centrum medialnego zainteresowania. Księżniczka pop i jej mąż Sam Asghari mieli udać się na romantyczną kolację do jednej z kalifornijskich restauracji. Jak informowało TMZ, para odwiedziła restaurację JOEY, w której Britney natychmiast została rozpoznana przez innych gości. Podobno ludzie od razu zaczęli robić zdjęcia gwieździe i nagrywać ją z ukrycia. To właśnie wtedy Spears miała zacząć "krzyczeć i bełkotać".
Sytuacja miała przerosnąć męża gwiazdy, który zdenerwowany wybiegł z lokalu. Po incydencie diwa opublikowała w sieci wymowny filmik, na którym tańczy, a następnie pokazuje środkowy palec. Na lakoniczny wpis zdecydował się z kolei Sam Asghari, który podzielił się na InstaStory pewną refleksją.
Nie wierzcie w to, co czytacie w internecie, ludzie - napisał.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Menadżer restauracji w rozmowie z mediami powiedział, że nie może udzielać żadnych informacji na temat wizyt celebrytów w knajpie. Nieco bardziej wylewny był za to jeden z pracowników, który zdradził "Page Six", co tak naprawdę wydarzyło się podczas wizyty Britney Spears w restauracji.
Prowokatorem nie była Britney. To jeden z gości restauracji z niej drwił i nagrywał ją bez jej zgody - tłumaczy pracownik obiektu gastronomicznego.
Informator serwisu wyjaśnił także, że mąż gwiazdy wcale nie wybiegł z restauracji i nie zostawił ukochanej samej.
Sam był zdenerwowany, co zrozumiałe, ale wyszedł z restauracji na chwilę, żeby pójść po samochód - dodał pracownik.
Co o tym myślicie?