W środę "proces dekady" między Amber Heard i Johnnym Deppem oficjalnie dobiegł końca. Tym razem to aktor odniósł zwycięstwo i udowodnił przed sądem, że ekspartnerka go zniesławiła, za co ma od niej otrzymać ponad 10 milionów dolarów odszkodowania. Obrona Amber już jednak zapewnia, że szykuje się apelacja, a więc to prawdopodobnie jeszcze nie jest definitywny koniec sprawy.
Korzystny dla Johnny'ego Deppa wyrok w sądowej batalii z Amber Heard wywołał w mediach lawinę komentarzy. Po ogłoszeniu werdyktu głos zabrały obie strony konfliktu, wydając oświadczenia na swoich instagramowych profilach. Do sprawy odniosło się także wiele polskich gwiazd, które okazały się w tej kwestii mocno podzielone.
Osobą, która od początku wspierała Amber w walce z Deppem, była oczywiście jej prawniczka, Elaine Charlson Bredehoft. Choć robiła wszystko, aby szala zwycięstwa przechyliła się na jej stronę, to ostatecznie to obrona Johnny'ego okazała się mieć silniejsze argumenty. Kobieta nie ukrywa jednak, że nie zgadza się z wyrokiem, czego właśnie dała wyraz w wywiadzie dla Today.
We wspomnianym wywiadzie Elaine argumentowała, że obrona Deppa dużo bardziej skupiła się na odpieraniu zarzutów, niż próbach udowodnienia winy Amber. Prawniczka wierzy też, że głosy w sieci nie pozostały bez wpływu na decyzję ławy przysięgłych.
Amber została zdemonizowana. Zezwolono w sądzie na rzeczy, na które nie powinno się było zezwalać, co skonfundowało osoby decyzyjne w procesie - zapewnia.
Co więcej, wyrok w sprawie jest jej zdaniem "tragiczną wiadomością", gdyż pokazuje ofiarom przemocy, że bez namacalnych dowodów nie mają szans na udowodnienie swojej racji.
To wysyła w świat okropny komunikat dla ofiar przemocy. Zrobiliśmy krok w tył. To oznacza, że jeśli nie masz w telefonie nagrania, na którym bije cię bliska osoba, to nikt ci nie uwierzy. Brytyjski sąd przyznał, że Depp dopuścił się co najmniej 12 aktów przemocy w sprawie o "żonobijcę", wliczając w to przemoc seksualną w stosunku do Amber. Co to oznaczało dla obrony Deppa? Demonizujmy Amber i odpierajmy zarzuty - argumentowała.
Prawniczka zapewnia też, że mieli "ogromną liczbę dowodów", które pozwoliły na jej zwycięstwo w brytyjskim sądzie. Nie bez wpływu na decyzję ławy przysięgłych miały być media społecznościowe, które - jej zdaniem - uczyniły ze sprawy "zoo".
To na pewno nie było bez wpływu i to straszne. To było jak bitwa na rzymskim Koloseum. Od początku sprzeciwiałam się kamerom na sali, mają to na taśmach, i optowałam przeciw tej opcji z racji na delikatną naturę sprawy. Z całej sprawy zrobiono zoo - grzmi.
Ma trochę racji?