Od początku wybuchu wielkiego skandalu, jaki rozpętał się wokół Diddy'ego, przeciwko któremu zeznało już ponad 200 jego rzekomych ofiar przestępstw na tle seksualnym, niemal oczywistym było, że wplątanych jest w to wiele innych wpływowych postaci z branży. Podejrzenia padły też na zaprzyjaźnionego z nim Jaya-Z, z którym przez wiele lat wspólnie trzęśli rynkiem muzycznym, w wielu przypadkach decydując o tym, czyja kariera ruszy z kopyta, a kto pożegna się z marzeniami o wielkiej sławie. Od wczoraj w mediach huczy o kolejnym pozwie wniesionym przez kobietę, z zeznań której wynika, że jako 13-letnia dziewczyna stała się ofiarą gwałtu dokonanego na niej przez obydwu raperów po zakończeniu gali rozdania nagród MTV Video Music Awards w 2000 r.
Wywołany do tablicy mąż Beyonce natychmiast odparł skierowane przeciwko niemu zarzuty, najbardziej przejmując się tym, jak oskarżenia wpłyną na jego poukładane dotychczas życie rodzinne. Momentalnie przystąpił do kontrataku, uparcie twierdząc, że kobieta, której podobno zniszczył życie, zwyczajnie konfabuluje. Domaga się nie tylko oddalenia pozwu, ale też ujawnienia jej danych z uwagi na brak materiałów dowodowych świadczących o jego winie.
Adwokat rzekomej ofiary Jaya-Z nie daje za wygraną
Jay-Z jest przekonany, że reprezentujący interesy kobiety prawnik Tony Buzbee, który jest znany ze swej skuteczności, bezwzględnie i uparcie go nęka, dążąc do zszargania jego wizerunku i dobrego imienia. Zarzucił mu przy tym "brak honoru i godności".
Ta kampania była cyniczna i obliczona na wymuszenie zapłaty wygórowanej sumy pieniędzy. W przeciwnym razie oskarżony musiałby zapłacić X milionów dolarów, niezależnie od prawdy. Kiedy pozwany odmówił zapłaty i zamiast tego podjął kroki w celu ustalenia swojej niewinności, anonimowa powódka i jej samopromujący się adwokat (którego nazwisko pojawiało się na pierwszych stronach gazet i na konferencjach prasowych) dołożyli wszelkich starań, aby uniemożliwić uczciwą obronę - można przeczytać w dokumentach sądowych wniesionych przez prawników rapera.
Na odpowiedź drugiej strony nie trzeba było długo czekać. Pochodzący z Teksasu adwokat bez cienia wahania zaprzeczył wersji Shawna Cartera.
Redakcja dziennika "The New York Times" skontaktowała się ze mną, aby odpowiedzieć na zarzuty rapera Jaya-Z, że próbowałem go szantażować i wymusić na nim wypłatę odszkodowania. Moja odpowiedź jest dość prosta. Nikt nikomu nie groził. Twierdzenia Jaya-Z są fałszywe i śmieszne. Zamiast tego nasza kancelaria wysłała standardowy list z żądaniem mediacji w imieniu kobiety, która twierdzi, że Jay-Z molestował ją seksualnie, gdy była nieletnia - oznajmił w wypowiedzi przesłanej do mediów.
Tony Buzbee zwrócił uwagę na zbyt nerwowe reakcje ze strony pozwanego rapera.
Kiedy domniemany sprawca zachowuje się w taki sposób, uparcie twierdząc, że zwykły list z żądaniem zapłaty jest "wymuszeniem", agresywnie wykorzystuje media do atakowania prawnika strony przeciwnej i jednocześnie ignoruje oskarżenia wysuwane przez domniemaną ofiarę, to przypomina mi się słynne zdanie Szekspira: "Zdaje mi się, że ta dama przyrzeka za wiele" - spostrzegł.
Zacytowane słowa angielskiego poety odnoszą się do osób, które starają się zaprzeczać czemuś tak uparcie, że wszyscy dookoła zaczynają w końcu podejrzewać, że mówią one nieprawdę.
Prawnik zaznaczył na koniec oświadczenia, że jego klientka "nie da się uciszyć". Co istotne wcześniej opublikował również wpis, w którym zarzucił raperowi, że ten próbował ratować się na wszelkie możliwe sposoby.
Od czasu, gdy wysłałem list w jej imieniu, pan Carter nie tylko mnie pozwał, ale także próbował zastraszać, nękać mnie i tę powódkę. Jego zachowanie miało odwrotny skutek. Ona jest bardziej pewna siebie. Jestem bardzo dumny z jej determinacji.
ZOBACZ TEŻ: Jay-Z w towarzystwie Beyonce, teściowej i córki Blue Ivy pozuje na premierze dzień po oskarżeniach o GWAŁT