We wtorek 27-letnia kobieta zgłosiła się z 4-letnią córką do szpitala w Łodzi. Po przyjęciu na pogotowiu twierdziła, że dziecko "spadło z huśtawki niedaleko domu". Lekarze, którzy przyjmowali ją na ostrym dyżurze, stwierdzili, że dziewczynka nie żyła już od kilku godzin. Po oględzinach okazało się, że dziewczynka była ofiarą długotrwałej przemocy domowej.
Wszystko wskazuje na to, że matka ubrała martwą już dziewczynkę i udając, że "nic się nie stało" przyniosła ją do szpitala. Policja zatrzymała matkę dziewczynki i jej konkubenta. Mężczyźnie postawiono już zarzuty dotyczące zabójstwa i znęcania się nad dzieckiem ze szczególnym okrucieństwem. Aby ustalić dokładną przyczynę zgonu, zostanie przeprowadzona sekcja.
Z relacji matki wynikało, że dziecko spadło z huśtawki pod jej nieobecność. O tym, co się rzekomo wydarzyło miał ją powiadomić jej konkubent. Zdaniem lekarzy obrażenia na ciele, główki i twarzy budziły wątpliwości. W ich ocenie dziecko mogło zostać pobite. Biegły stwierdził, że przyczyną śmierci mogło być pobicie. Do zgonu mogło dojść kilka godzin przed przewiezieniem do pogotowia. W mieszkaniu ujawniono krew na poduszce, ubraniach schowanych do szafy i na ścianie - poinformował Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Miejmy nadzieję, że mordercę i matkę zamordowanej dziewczynki spotka w więzieniu gorszy los, niż ją. Myślicie, że powinni kiedykolwiek wyjść na wolność?
Źródło:TVN24/x-news