"Nasza kultura wymaga od kobiet, aby miały połamane ręce i nogi, żeby były ochrypnięte od krzyku, a wtedy możemy ewentualnie mówić, że ktoś został zgwałcony. Jeżeli nie ma fizycznych śladów, to ich zeznania będą podważane. Każde przestępstwo seksualne ofiara może ukrywać, tak, żeby nie dowiedzieli się najbliżsi. Bo partner, czy mąż, nie będzie myślał, czy padła ofiarą przestępstwa, ale że miała seks z innym mężczyzną. A to może powodować bardzo negatywne konsekwencje dla związku" - powiedziała Irena Dawid-Olczyk, prezes Fundacji La Strada. Tak skomentowała ustalenia dziennikarzy Superwizjera, którzy ujawnili nadużycia w "Babińcu", czyli kobiecym oddziale więzienia we Wrocławiu.
Dziennikarze śledczy dotarli do więźniarek z wrocławskiego Babińca. Z relacji osadzonych wynika, że w zakładzie karnym kobiety były wykorzystywane m.in. jako prostytutki dla innych więźniów, którzy mieli dobre układy ze strażnikami i pieniądze.
Wrocławski wydział Prokuratury Krajowej oskarżył kilku funkcjonariuszy i więźniów m.in. o korupcję. Artur K. miał dwa razy wziąć łapówkę (50 i 100 złotych) za zorganizowanie więźniowi seksu z dwoma różnymi kobietami. Do spotkań dochodzić miało w pustej celi jednego z oddziałów w 2007 i 2008 roku.
Jak donosi Gazeta Wrocławska, to nie jedyne tego typu przypadki. Padają kwoty od 50 do 200 złotych. Zainteresowany więzień płacił łapówkę, dziewczyna była wyprowadzana z celi i szła do magazynu albo na łaźnię, w innej wersji - do pustej celi. Tam spotykała się z więźniem.
Cuda się działy. Oni prowadzali dupy na dymanie do łaźni. Przynosili przepustki pod jakimś pretekstem i oddziałowa wydawała. Żeby wyprowadzić dziewczynę z celi potrzebna była przepustka. Mieliśmy przepustki in blanco. Dziewczyny były na nie wydawane - relacjonuje jeden z więźniów.
Żeby było jasne, niektóre same chciały, ale część była zmuszana i to wiem na pewno. Siedzi w więzieniu dwa tysiące ludzi, 95 procent bez żadnej pomocy, pieniędzy, adwokata. Mogą cię zgnoić, klawisz może zrobić z tobą wszystko. Dziewczyna ma wyrok i nie ma pomocy znikąd. Tam były takie trzy, które tym rządziły i one podchodziły do dziewczyn i mówiły: ty, trzeba tam się z fajerem wydymać. Gdy oponowała, słyszała: słuchaj, bo my cię tu ku*wo zajedziem i ona nie ma się gdzie iść poskarżyć. Tam klawisze byli po stronie ruchaczy. Płaciło się fajkami, przysługą, kasa to ostateczność - dodaje inny więźień.
Prokuratura już w grudniu 2008 roku otrzymała list od jednej z kobiet, która miała była napastowana przez więziennego kapelana. Ofiara wspomniała również o koleżance, która... zaszła w ciążę z kapelanem. Odmówiła jednak późniejszych zeznań, miała być zastraszana i sprawę umorzono. Prokuratura wciąż badana wątek wykorzystywania więźniarek. Póki co, skończyło się tylko na jednym oskarżonym funkcjonariuszu.
Źródło: TVN24/x-news