Od niedzieli światowe media zdominowały doniesienia na temat krwawych zajść na ulicach Białorusi. Kilkanaście godzin temu odbyły się tam wybory prezydenckie, w których jedyną kontrkandydatką Aleksandra Łukaszenki była Swiatłana Cichanouska - żona aresztowanego opozycjonisty, którego nie dopuszczono do wyborów. Nie jest tajemnicą, że wielu obywateli pokładało w niej ogromne nadzieje.
Tym większym zaskoczeniem dla białoruskiej opozycji były więc wyniki, które przekazała w niedzielę przewodnicząca Białoruskiej Centralnej Komisji Wyborczej Lidzija Jarmoszyna. W opublikowanym komunikacje poinformowano, że Aleksandr Łukaszenka zdobył ponad 80 procent oddanych głosów, a jego rywalka Swiatłana Cichanouska - niecałe 10 procent. Podobne rezultaty ogłoszono w białoruskiej telewizji państwowej na podstawie badania exit poll.
Rzecz w tym, że swoje wyniki zaczęli już publikować także szefowie poszczególnych komisji wyborczych. Zgodnie z protokołami Łukaszenka miał przegrać z Cichanouską stosunkiem głosów 1 do 5. Podobnie prezentowały się wyniki sondaży, gdzie aż 85 procent osób przyznało, że oddało głos na przeciwniczkę Łukaszenki. Jak pisze portal svoboda.org, on sam otrzymał zaledwie 4 procent poparcia, co tylko potęguje skalę problemu.
Nic zatem dziwnego, że pojawiły się oskarżenia o oszustwo wyborcze. Po zakończeniu wyborów w Mińsku zorganizowano demonstrację, która miała być wyrazem sprzeciwu wobec dalszych rządów Łukaszenki. Zgodnie z przewidywaniami, do akcji wkrótce wkroczyła milicja, która używała granatów hukowych i armatek wodnych. W efekcie, jak szacuje Reuter, na białoruskich ulicach zatrzymano prawie 1,5 tysiąca osób. Szacuje się, że protestujących we wszystkich większych miastach Białorusi mogło być nawet 350 tysięcy.
Akcja policji była wyjątkowo brutalna - jedna z dziewczyn miała zostać trafiona gumową kulą w głowę, a inna osoba pobita do nieprzytomności przez funkcjonariuszy OMON-u. Na antenie Bałsatu informowano nawet o jednej ofierze śmiertelnej zamieszek. Co więcej, Łukaszenka zdążył już polecieć do Turcji, a zaniepokojone władze postanowiły nawet... odciąć obywatelom dostęp do internetu. W wielu rejonach kraju nie działają nawet telefony.
Na krwawą pacyfikację protestujących zareagowali już Andrzej Duda i prezydent Litwy Gitanas Nauseda, którzy opublikowali wspólne oświadczenie.
Jako sąsiedzi Białorusi apelujemy do władz białoruskich o pełne uznanie i przestrzeganie podstawowych standardów demokratycznych. Wzywamy do powstrzymania się od przemocy i do respektowania podstawowych wolności, praw człowieka i obywatela, w tym praw mniejszości narodowych i wolności słowa. Wierzymy, że dialog stanowi zawsze najlepszą metodę zapewnienia rozwoju społecznego oraz dyskusji na temat reform i działań politycznych. Traktujemy suwerenność i niezależność Białorusi z najwyższym poważaniem i mamy nadzieję, że zaistnieją warunki do pogłębienia współpracy ze społeczeństwem oraz instytucjami państwowymi Białorusi - przekazano ich słowa.
Sprawę zamieszek na Białorusi skomentowało już także Ministerstwo Spraw Zagranicznych.
W obliczu trwających na Białorusi wydarzeń, MSZ RP wyraża głębokie zaniepokojenie brutalną pacyfikacją powyborczych manifestacji. Ostra reakcja sił porządkowych, użycie siły wobec pokojowo protestujących, arbitralne areszty są nie do zaakceptowania. Apelujemy do władz Białorusi, by zaprzestały działań eskalujących sytuację i zaczęły respektować podstawowe prawa człowieka.
Wygranych wyborów pogratulował z kolei Łukaszence Władimir Putin.
Liczę, że pańska działalność państwowa będzie służyć dalszemu rozwojowi stosunków rosyjsko-białoruskich na wszelkich płaszczyznach i pogłębieniu współpracy w ramach Państwa Związkowego. (...) To bez wątpienia służy podstawowym interesom bratnich narodów Rosji i Białorusi - napisał w telegramie.