Wraz z początkiem grudnia na dobre rozpoczął się okres świąteczny także w domach celebrytów. Małgorzata Rozenek podeszła do tematu wyjątkowo poważnie i również pokusiła się na przedwczesne udekorowanie domu, by później móc chwalić się efektami swojej pracy za pośrednictwem Instagrama.
Rozenek bez dwóch zdań udało się obronić tytuł "Perfekcyjnej Pani Domu" i zorganizować dla rodziny świąteczną kolację dopieszczoną w każdym aspekcie. Przy wigilijnym stole z Majdanami zasiedli rodzice Małgosi, Stanisław i Zofia oraz brat Radzia, Cezary. Celebrytka nie byłaby sobą, gdyby nie zamieściła szczegółowej relacji z wydarzenia na swoim obserwowanym przez 1,5 mln osób profilu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety, mimo szczerych chęci i ogromu pracy włożonej w przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, nie wszystko poszło po myśli Gosi. Rodzina dokonała "szokującego" odkrycia podczas rozpakowywania prezentów, które znalazły się pod bogato ozdobioną choinką w salonie ich willi za 30 tysięcy złotych miesięcznie. Wyszło bowiem na jaw, że słynąca ze swojego chorobliwego wręcz perfekcjonizmu Rozenek zamówiła dla swojego najstarszego syna... zły podarunek. Ubrana w piżamę w pieski i pozbawiona makijażu gwiazda nie omieszkała zwierzyć się z wpadki fanom.
Ale to nie jest tak, że wszystkie prezenty były totalnie trafione, bo opowiem wam case z Tadka prezentem - zaczęła Gosia. Miał oglądać planety, bo on się fascynuje księżycem, więc zamówiliśmy mu lunetę. Ale okazało się, że coś źle kliknęłam, nie przyszło. Dzwonię do tej pani, która mówi mi, że jest inna milion razy lepsza, lepsze zbliżenie, wszystko super, ja mówię: "nie planowaliśmy aż tak dobrej, ale cóż, poprosimy".
Gdy tylko chłopiec rozpakował pakunek i zorientował się, że wręczone przez rodziców "zamówienie" różni się od tego, co sobie zażyczył, 44-latka nie potrafiła ukryć zakłopotania.
To miał być teleskop stojący na nóżkach - kontynuowała. Patrzymy, Tadek odpakowuje, luneta jest, ale nóżki jakieś dziwne, krótkie. Okazuje się, że luneta nie jest teleskopem do oglądania nieba, tylko jest lunetą do oglądania natury, zwierząt. Dla tego ma inny kształt, patrzy się na nią z góry. A my do Tadka: "Tak, tak, to chyba tak miało być". Ale to nie było to.
Na szczęście 12-latek wykazał się uprzejmością i zapewnił matkę, że zrobi pożytek z podarku.
On się nawet ucieszył, stwierdził, że to będzie coś ciekawego, do nas dużo ptaków przylatuje i on je obserwuje. Może jakąś nową pasję w nim obudzimy - zakończyła.
Niezła "wtopa"?