W Wielki Poniedziałek niczym grom z jasnego nieba spadła na nas informacja o śmierci Krzysztofa Krawczyka. Legendarny muzyk nazywany "polskim Elvisem" miał 74 lata. O jego odejściu poinformował menadżer artysty - Andrzej Kosmala. W ostatnich tygodniach Krawczyk zmagał się z zakażeniem koronawirusem, przez które musiał być hospitalizowany. W ostatnią sobotę został jednak wypuszczony ze szpitala. Jego małżonka Ewa zaznaczyła w rozmowie z Onet.pl, że to nie COVID-19 był przyczyną śmierci jej ukochanego.
Wśród licznych pożegnań i kondolencji, które zaczęły pojawiać się w sieci zaraz po tragicznym ogłoszeniu, znalazło się czułe wspomnienie jednego z najbliższych przyjaciół zmarłego artysty. Mowa tu o Macieju Świtońskim - bydgoskim lekarzu, który miał okazję poznać bliżej Krzysztofa Krawczyka w dość nadzwyczajnych okolicznościach.
[To było] w 1988 roku, kiedy po wypadku w Buszkowie trafił do kliniki, w której pracowałem. Na moim oddziale chirurgii leżała jego żona Ewa, a Krzysztof był hospitalizowany na ortopedii. Chodziłem wówczas do jego sali szpitalnej i przekazywałem informacje o stanie zdrowia żony. I podczas tych rozmów wspólna miłość do muzyki zrodziła naszą późniejszą przyjaźń - cytuje za Świtońskim portal metropoliabydgoska.pl.
Na początku 2000 roku zaprzyjaźniony lekarz odważył się przedstawić menadżerowi muzyka kilka utworów, które sam skomponował. Piosenki znalazły się później na wydawanych przez Krawczyka albumach. To właśnie Świtoński jest odpowiedzialny za Horyzont, który uznaje się za epitafium artysty.
Przypomnijmy: Krzysztof Krawczyk nie żyje. Tak zapamiętamy "polskiego Elvisa Presleya" (STARE ZDJĘCIA)
Taką piosenkę o życiu i jego przemijaniu mógł tylko napisać człowiek, którego treścią życia jest codzienna walka o życie ludzkie - tak o współpracy z przyjacielem pisał sam Krzysztof.
Po wyjściu Krawczyka ze szpitala panom udało się skontaktować drogą telefoniczną.
Z Krzysztofem rozmawiałem w ostatnią Wielką Sobotę, choć trudno to nazwać rozmową. Płakaliśmy razem do słuchawki - czytamy.