W 2014 roku głośno było o tzw. aferze podsłuchowej, która wybuchła w wyniku publikacji przez "Wprost" stenogramów z nielegalnie nagrywanych rozmów polityków i biznesmenów. Do regularnych podsłuchiwań dochodziło m.in. w restauracji "Sowa i Przyjaciele" należącej do Roberta Sowy. Cała sytuacja rzecz jasna odbiła się na restauratorze, u którego swego czasu stołowały się znane osobistości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Robert Sowa udzielił wywiadu. Mówi o problemach ze zdrowiem
Choć swego czasu Robert Sowa żalił się, że oberwał rykoszetem, niedługo po wybuchu afery został właścicielem świetnie prosperującej do dziś restauracji N31. W najnowszym wywiadzie dla magazynu "Viva!" wyznał, że praca w gastronomii wciąż jest dla niego bardzo ekscytująca. Wiąże się jednak z ogromnym stresem, na który od pewnego czasu stara się uważać.
(...) Jestem Skorpionem i ciężko mi odpuścić. Walczę do końca, choć czasem bywają po drodze wybuchy. Z wiekiem staję się coraz bardziej pokorny ze względu na zdrowie. Nadciśnienie odziedziczyłem po mamusi, a cukrzycę typu drugiego po tacie. Muszę się pilnować, choć jest z tym ciężko - otworzył się na temat problemów zdrowotnych i nawiązał do podsłuchów:
Po słynnej aferze nic już mnie chyba nie złamie. Jak mówi oklepane powiedzenie: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni".
Tak Robert Sowa walczył o zachowanie dobrego imienia po aferze podsłuchowej
Zapytany zaś o to, czy afera odebrała mu dobre imię, zaprzeczył:
Absolutnie nie, bo ciężko nad tym pracowałem. I wciąż odnoszę sukcesy. Jako restaurator mam się dobrze, restauracja jest pełna gości, a opinie na temat tego, jak i co gotujemy, rewelacyjne. Czego chcieć więcej? - zapewnia i narzeka na inflację: Chyba tylko zdrowia i siły. I może niższych cen produktów, bo koszty są coraz wyższe. Nie lubię się skupiać na tym, co było, tylko na tym, co jest i co będzie. Choć przyznam, było ciężko.
Robert Sowa otwiera się na temat nadużywania alkoholu
W rozmowie z dwutygodnikiem 56-latek zdradził też, że gdy wybuchła afera, by ukoić nerwy, zdarzało mu się nadużywać alkoholu.
Myślałem, że od czerwca 2014 roku, kiedy wybuchła bomba, dam radę dociągnąć do końca roku. Bardzo nie chciałem otwierać nowej restauracji, bo wiem, z jakimi kosztami to się łączy. Ale po dwóch miesiącach chciałem już się odciąć od tamtego miejsca, ludzi i sytuacji, chciałem spokoju i prowadzenia biznesu bez przypiętych łatek. Chciałem, by mój zespół mógł dalej gotować i serwować nasze dania, ale się nie dało. Tak, zacząłem więcej pić. Ale nie na umór. Po prostu zamiast dwóch drinków piłem cztery - wraca wspomnieniami do niełatwych chwil.
Robert Sowa wspomina czas, gdy zmuszony był zamknąć skompromitowaną restaurację i otworzyć nową
Robert twierdzi, że pokonać wszelkie przeciwności losu pomógł mu lokal, który obecnie prowadzi. Choć przyznaje, że początkowo był sceptycznie nastawiony do nowego miejsca, szybko zmienił zdanie.
(...) Znajomy prowadził tutaj pub i chciał, żebym przejął lokal. Dość ohydny, muszę przyznać. Przyszedłem, usiadłem na środku tego małego i naprawdę okropnego miejsca i załamałem się. Ale potem odwróciłem się i zobaczyłem za oknem Pałac Kultury rozświetlony słońcem. Pomyślałem, że ten widok i moja kuchnia warte są, żeby tu do mnie przyjeżdżać. Nie myliłem się. I choć nie mam ogródka, a lokal mógłby być nieco większy, wygrałem. Jesteśmy w ścisłym centrum Warszawy, wpada się do nas nie tylko, żeby zjeść, ale też wypić kawę i pogadać - mówi z dumą, zaznaczając jednak:
Ludzie zostali ze mną, ale już nie szastam słowem "przyjaciele".
Sowa zapewnił, że mimo zamknięcia poprzedniej restauracji, duża część gości poszła za nim do nowej:
Dlatego że kochają dobrą kuchnię, a tamte wydarzenia nie dotyczyły bezpośrednio mnie. Dostałem rykoszetem, jestem poszkodowany tak samo jak inni - tłumaczy i kwituje:
Ale największą dumą jest dla mnie, że teraz moi goście znowu przychodzą, wiedzą, że nigdzie indziej nie zjedzą tego, co u mnie. Że ze mną można tu porozmawiać, zawsze jestem dla nich, nie odmawiam zdjęć, konsultacji kulinarnych, obecności na ich imprezach rodzinnych czy kolacjach biznesowych. Że jak będą mieli ochotę na coś spoza karty, to nie będzie to problem. I to jest dla mnie największa nagroda. Nie wyróżnienia, dyplomy i gwiazdki, tylko ludzie.
Jesteście pod wrażeniem tego, jak Robert poradził sobie z przeciwnościami losu?