Ponad 15 lat temu w telewizyjnej Dwójce emitowano program Duże dzieci: audycję, której gospodarzem był Wojciech Mann, a głównymi gwiazdami dzieci rozmawiające z zaproszonymi gośćmi. Jako że był to czas pierwszego rządu PiS-u, w programie pojawiały się dyskretne polityczne aluzje, które czasem przenoszono na najmłodszych: niektóre dzieci "cieszyły się" nieformalnym podobieństwem do tego czy innego polityka. Dzisiaj "Duże dzieci" są naprawdę duże i w większości przypadków nie związały się z telewizją.
Okazuje się, że kulisy programu wyglądały dość kontrowersyjnie. Opowiedział o nich Robert Walkiewicz, pucołowaty blondynek z Dużych dzieci, który udzielił obszernego wywiadu Plejadzie w ramach cyklu Kiedyś gwiazdy TV, a dziś...?. Walkiewicz zaczął pojawiać się w programie jako sześciolatek. Dzisiaj ma 22 lata i wspomina, że na planie nie panowała równość: pewne dzieci były faworyzowane, podczas gdy inne traktowane po macoszemu.
Mimo że mieliśmy po kilka lat, zdjęcia trwały cały dzień, po 8-10 godzin. Nie były skracane. Nie powiedziałbym, że mogliśmy liczyć na specjalne traktowanie - opowiada Walkiewicz. Wojciech Mann, który prowadził program, wybrał sobie trzy osoby, które faktycznie były "zatrudnione" na specjalnych warunkach. Moi rodzice dostawali za mój udział w programie 100 złotych za odcinek, wyróżnione dzieci miały stawkę nawet pięć razy wyższą i mogły liczyć na pomoc stylistów, makijażystów. My byliśmy zdani na siebie.
Z perspektywy czasu Robert Walkiewicz nie wspomina dobrze tej przygody z telewizją. Brutalnie - był przecież dzieckiem - przekonał się o tym, jak działa show biznes. Nikt nie wytłumaczył dzieciom, dlaczego w programie są tylko przez kilka sekund, mimo że na nagraniu spędziły całe godziny.
Co do samego programu mam mieszane uczucia. Większość dzieci była tłamszona, nie pozwalano nam dojść do głosu. Całe nagrania skupiały się na tej trójce, która mówiła cały czas. Wciąż staram się myśleć o udziale w "Dużych dzieciach" jak o fajnej przygodzie, ale z pewnością bycie jednym z rekwizytów, które mają robić tło wyróżnionym dzieciom, nie było dobre - mówi 22-latek. Bywałem z tego powodu smutny i przybity. Nie awanturowałem się, należałem do tych grzecznych dzieci, które nie chcą problemów, ale zwyczajnie nie czułem satysfakcji z nagrywania tego programu. Czasem powiedziałem coś fajnego, ważnego dla mnie. Potem czekałem cały tydzień na odcinek, żeby to usłyszeć, pokazać bliskim, a ostatecznie okazywało się, że mnie wycięli.
Robert Walkiewicz odszedł z programu, co było jego decyzją. Nie mógł zrozumieć, dlaczego w programie o dzieciach dużo czasu poświęca się prowadzącemu i jego wybrankom, a pozostali uczestnicy są jedynie ich "tłem".
Grupa tych "wybranych dzieci" była wyalienowana. Nie spędzała zbyt wiele czasu z nami. To nie była oczywiście ich decyzja, tylko reżysera i producenta. Do nikogo nie mam żadnych pretensji, ale bardzo wcześnie poznałem nierówności show biznesu - opowiada Robert. Z programu odszedłem. Była to moja decyzja. Czułem się przytłoczony tym, że spędzałem na planie od ośmiu do dziesięciu godzin, a w godzinnym programie było pokazane może 30 sekund moich wypowiedzi. Podział był taki: 20 minut Wojciech Mann, 20 minut gość programu, 15 minut trójka wybranych dzieci, a ostatnimi pięcioma minutami musiały podzielić się pozostałe dzieci.
Mimo że Robert Walkiewicz miło wspomina szansę na poznanie kilku gwiazd (gościem Dużych dzieci był na przykład Zbigniew Wodecki), to deklaruje, że dziś nie poszedł do TVP. 22-latek jest przerażony tym, jak propagandowa jest współczesna telewizja.
Dziś nie wziąłbym udziału w programie Telewizji Polskiej. Nawet bym nie poszedł pod gmach TVP. Oglądając "Wiadomości", mam wrażenie, że żyję w innym państwie. Józef Goebbels i jego propaganda przy tym, co robi PiS, to nic. Poziom manipulacji Polakami, nawoływanie do nienawiści wobec mniejszości, to jest coś, co mnie przeraża. Dziś widząc to wszystko, wstydzę się, że kiedykolwiek brałem udział w programie produkowanym przez Telewizję Polską, ale to było lata temu i chyba nikt wtedy się nie spodziewał, czym stanie się TVP. Jest mi wstyd, że nasze podatki finansują tak słabą telewizję, szczującą na obywateli naszego kraju. Mam nadzieję, że osoby odpowiedzialne za propagowanie mowy nienawiści, jak Jacek Kurski, zostaną pociągnięte do odpowiedzialności - opowiada.
Ochota na sławę przeszła Walkiewiczowi na dobre. Nie chce występować w telewizji, bo woli skupić się na studiach: wybrał finanse, rachunkowość i ubezpieczenia na Uniwersytecie Warszawskim.
Dziwicie się?