Wydarzeniem numerem jeden mijającego tygodnia był z pewnością ślub Roksany Węgiel i Kevina Mgleja. Zakochani wprawdzie nie potwierdzili jeszcze oficjalnie tej informacji, ale pod koniec marca dokonano wiele mówiącej korekty danych w firmie młodziutkiej piosenkarki, która od kilku tygodni widnieje tam formalnie jako Roksana Węgiel-Mglej. Ponadto, na palcach pary można dopatrzeć się obrączek, co zdaje się rozwiewać jakiekolwiek wątpliwości. Pomimo tego, że jeżeli faktycznie doszło do ślubu, to był to jedynie ślub cywilny, a sami zainteresowani od miesięcy zapowiadali, że zamierzają się pobrać, wiadomość ta wzbudziła w sieci ogromne emocje i lawinę komentarzy. Niekoniecznie przychylnych.
Polskie społeczeństwo, wbrew pozorom, staje się coraz bardziej liberalne, a instytucja małżeństwa, szczególnie dla młodych ludzi, nie jest już tak atrakcyjna jak przed laty. I o ile z większym zrozumieniem patrzymy na śluby osób pochodzących z małych miejscowości czy świadomie wybierających spokojne życie i rodzinę w sytuacji, gdy zawodowo nie mają albo możliwości, albo zwyczajnej chęci na robienie oszałamiającej kariery, o tyle decyzja o zamążpójściu szalenie popularnej, pięknej 19-latki u szczytu kariery, prawdopodobnie z milionami na koncie, jest dla nas kompletnie niezrozumiała. Nie dopuszczamy myśli, że mając przed sobą całą młodość i nieskończone możliwości finansowe, ktoś może świadomie zdecydować się na założenie rodziny i zniewolenie - bo przecież w takich kategoriach je postrzegamy.
Sporo złości i negatywnych emocji wywołuje postać samego Kevina, który, na papierze, nie sprawia wrażenia idealnego kandydata na męża. Różnica wieku, dziecko z poprzedniego związku, okoliczności, w których narodziło się to uczucie, gdy Roksana nie była jeszcze pełnoletnia czy nieprzystawanie do kanonów urody, które według naszych wyobrażeń powinien spełniać potencjalny partner młodej gwiazdy… To wszystko sprawia, że związek, a teraz już małżeństwo, Roksany i Kevina to historia pt. my kontra reszta świata. Z wywiadów i wypowiedzi piosenkarki wynika jasno, że tego pojedynku nie zamierza przegrać. Coś mi mówi, że przed nami jeszcze wielkie wesele, które będzie nie tylko towarzyskim wydarzeniem roku i głośną celebracją tej miłości, ale i zagra na nosie wszystkim niedowiarkom. Budowanie związku pod presją nieprzychylnego tłumu to wyzwanie, którego świeżo upieczonej młodej parze z pewnością nie zazdrościmy…
Beneficjentami zamieszania wokół Węgiel są za to producenci "Tańca z gwiazdami", którzy w kuluarach gratulują sobie angażu wokalistki. To zresztą nie jedyna piątka, którą powinni sobie przybić, bo zgodnie z oczekiwaniami kurą znoszącą złote jaja najnowszej edycji show została również Dagmara Kaźmierska. Kontrowersyjna celebrytka nie funduje może widzom efektownych popisów na parkiecie i taniec w jej wypadku należy wziąć w duży cudzysłów, ale robi coś dużo ważniejszego: dobrą telewizję. Jej kolorowa osobowość, zabawne odzywki i dystans do całej sytuacji przekupiły widzów, którzy wysyłają na nią rekordowe ilości sms-ów, a co za tym idzie, przedłużają jej pobyt w programie kosztem bardziej utalentowanych uczestników. Nikt też nie udaje, że jest inaczej, więc pod adresem Kaźmierskiej, nie tylko ze strony jury, ale i innych tancerzy i celebrytów, kierowane są dość szorstkie słowa i złośliwości. Ostatecznie do śmiechu może być tylko Dagmarze, bo jeszcze nikt nie zrobił show, w którym wygrywała sprawiedliwość - ta jest zwyczajnie nudna.
Jeśli Polsat nadal chce gromadzić widzów przed telewizorami i generować dziesiątki publikacji po emisji każdego odcinka, to będzie trzymał Kaźmierską w programie tak długo, jak tylko będzie mieściło się to w granicach dobrego smaku. Czy nam się to podoba czy nie, to takie historie napędzają show-biznesowe koło i to się w najbliższym czasie nie zmieni.
Coraz gęstsze chmury natomiast zbierają się nad naszą tegoroczną reprezentantką w konkursie Eurowizji. Luna dzielnie próbuje promować swój utwór "The Tower" i w ciągu ostatnich kilku tygodni podróżowała z nim po Europie, występując podczas eurowizyjnych imprez towarzyszących. Sama decyzja o takiej formie promocji to strzał w dziesiątkę i, przynajmniej w teorii, budowanie silnych podwalin pod ewentualny sukces podczas samego konkursu. Niestety, występy Polki, a szczególnie ten w Londynie, raczej niespecjalnie się jej przysłużą - wokalistka nie była bowiem w najlepszej formie. Przedstawiciele gwiazdki tłumaczą słabsze występy chorobą, ale nawet najbardziej ckliwa historia nie zatrze złego wrażenia, a to już zostało zrobione.
Pozostaje mieć nadzieję, że k kilka tygodni pozwoli Lunie nie tylko w pełni wyzdrowieć, ale i doszlifować swój show, aczkolwiek nie miejmy złudzeń - stawką na ten moment jest znalezienie się w finale Eurowizji i nikt o zdrowych zmysłach nie postawi swoich pieniędzy na to, że wrócimy z niej choćby w pierwszej piętnastce. Ciężko mieć pretensje do samej Luny, bo polskie preselekcje do Eurowizji już dawno przestały mieć sens, a zgłaszający się do nich artyści rzadko mają pomysł i przede wszystkim utwór, który miałby jakiekolwiek szanse na zwycięstwo. Chodzi jedynie o autopromocję i wykorzystanie konkursu jako platformy mającej pomóc osiągnąć piosence sukces na platformach streamingowych, gdzie zostanie przesłuchana z czystej ciekawości. Na tym akurat jeszcze nikt nie stracił.
ZOBACZ: TYLKO NA PUDELKU: Luna wystąpiła w Londynie. Internauci są załamani. Wiemy, co się dzieje z artystką
Lunie oczywiście kibicujemy, tak jak i każdemu artyście reprezentującemu nasz kraj, ale te nasze eurowizyjne nadzieje zaczynają powoli przypominać polską kadrę narodową w piłce nożnej - mocno liczymy się z tym, jak smutny będzie finał, a mimo to, gdzieś z tyłu głowy, wierzymy, że tym razem będzie inaczej. Niech ktoś nas w końcu pozytywnie rozczaruje.