Kasia Tusk należy do stosunkowo wąskiego grona blogerek zamierzchłej ery, którym udało się z sukcesem dokonać transferu w przestrzeń nowoczesnego "influencerstwa" i modowych sklepów internetowych. Po dziś dzień córka byłego premiera liczyć może na wsparcie armii oddanych fanek, które, chcąc upodobnić się do swojej idolki, bardziej niż chętnie wydają oszczędności na sweterki z wełny merino i beżowe płaszczyki. Biznes musi się kręcić.
Jako że internet nie znosi próżni, Tusk zdecydowała przypomnieć o sobie przy okazji rodzinnej wyprawy do Paryża, którą wraz z mężem Stanisławem Cudnym i dwiema córeczkami zafundowali sobie w listopadzie. W obszernej relacji z podróży Kasia przyznaje skromnie, że nie zna miasta na tyle, aby sporządzić kompetentny poradnik dla podróżujących z dziećmi, po czym bez zająknięcia przechodzi do spisywania porad dla podróżujących z dziećmi właśnie. Konsekwencji w tym za grosz, należy jednak docenić skryty w tekście humor.
O czym właściwie miałby być ten dzisiejszy artykuł? Czy czuję się na tyle kompetentna, aby stworzyć poradnik dla podróżujących z dziećmi do stolicy Francji? - duma nad klawiaturą młoda mama. Nie. Zdecydowanie nie. Byliśmy w Paryżu za krótko (niecałe cztery dni), musiałam też znaleźć w tym wszystkim parę godzin dla marki Chanel - zaznacza z lekką nutą nieśmiałości. -Chcieliśmy wrócić z mężem do paru ulubionych miejsc, do których czujemy wielką nostalgię, ale dla Was nie miałyby raczej większego znaczenia (podobnie jak dla naszych dzieci).
Jedną z kluczowych rad udzielonych w NIEporadniku Kasi jest to, aby dzieci przemycać do knajp możliwie jak najwcześniej. Wówczas ceniący sobie spokój paryżanie mogą nie zauważyć, że twoje pociechy nie potrafią kontrolować się przy stole.
Rada, którą mam dla Was - w ciągu dnia francuskie bistra i restauracje są zatłoczone i gwarne. Dzięki temu na rozrabiające czy grymaszące dzieci mało kto zwraca szczególną uwagę, nie ma się więc poczucia, że zaburza się czyjś spokój - pisze Kasia w myśl zasady "Make Life Easier".
Sytuacja prezentuje się niestety zgoła inaczej pod wieczór. Tuskówna i jej Cudny małżonek byli zmuszeni spożyć posiłek w pokoju hotelowym w towarzystwie szczurka z bajki Ratatuj.
Pewnie, że byłoby miło zjeść posiłek przy świecach na Montmartre, ale coś trzeba przecież zostawić na inną okazję - czytamy na blogu.
Jednocześnie dowiadujemy się, że podróżowanie z dziećmi ma swoje nieodzowne zalety. Dzięki przerwom w spacerach poświęconym na zabawy i dokarmianie małej Kasia mogła bardziej docenić spędzone w Paryżu chwile. Nareszcie poczuła się wyzwolona z szafiarskiej presji gnania przez miasto w pogoni za najlepszymi tłami pod stylówki a la paryżanka.
Beztroskie błąkanie się po najpiękniejszych ogrodach w Europie przyniosło mi chyba najwięcej przyjemności i ukojenia. W końcu miałam czas, aby usiąść na zielonych stalowych krzesełkach nie tylko po to, aby zrobić zdjęcie i pędzić dalej (z drugiej strony na robienie zdjęć nie miałam czasu w ogóle). Teoretycznie dzieci powinny nas w zwiedzaniu ograniczać, a ja miałam poczucie, że dzięki tym wszystkim nieplanowanym pauzom na oglądanie łódek w Ogrodach Luksemburskich, karmienie przy piramidzie Luwru czy gonitwę za bańkami w Jardin du Palais Royal zapamiętałam więcej obrazów niż ze wszystkich poprzednich wizyt.
Dzięki naiwnemu spojrzeniu swych pociech Kasia była też w stanie na nowo docenić atrakcje Paryża, które wcześniej uznawano za "oklepane", "turystyczne", czy jak to z francuska ujmuje autorka: "clichee". Dla osoby tak obytej w świecie jak Kasia było to z pewnością doznanie - nomen omen - rewolucyjne.
Takie właśnie miałam odczucia, gdy natykaliśmy się po kolei na różne paryskie symbole uznawane powszechnie za "clichee", które na nas - skamieniałych dorosłych - od dawna nie robiły już wrażenia. Karuzela z konikami w Jardin des Tuileries wywołała taką ekstazę radości u naszej starszej córki, że udzieliły nam się jej emocje i sami zaczęliśmy się kłócić, kto wejdzie na karuzelę razem z nią. Od witryny sklepowej słynnego Laduree nie mogliśmy się odkleić przez kwadrans, a w hotelu rozpakowywaliśmy każdego makaronika jak największy skarb, przy obowiązkowym akompaniamencie "łał" i "mniam mniam". Niby to wszystko oczywiste, ale przez to wcale nie mniej magiczne.
Potem na Instagramie Kasia pokazała jeszcze zdjęcie, na którym siedzi niewinnie w jednej z paryskich kawiarni. To Cafe de Flore w dzielnicy Saint-Germain, jedna z kultowych - i najdroższych - kafejek Paryża. Cóż, za espresso (jak widnieje w menu: "expresso") trzeba tam zapłacić prawie 5 euro. Mamy nadzieję, że wiele polskich matek stać na taką przyjemność.
Myślicie, że po tym przełomowym wpisie Kasi polskie influencerki odnajdą w sobie odwagę, aby na nowo strzelać sobie foty z makaronikami i wieżą Eiffla? Pudelek trzyma kciuki za całą blogosferę, bo tego załamania na rynku moglibyśmy nie przeżyć...
Przypomnijmy: Kasia Tusk reklamuje wiosenną STYLIZACJĘ CÓRECZKI za ponad 700 złotych: "Razem w pracy"
Czy kryzys w związku Deynn i Majewskiego to tylko medialna ustawka?