Gdyby spojrzeć na branżę rozrywkową jak na odrębny ekosystem, można by dopatrzeć się w nim znajomych nam procesów. Weźmy na przykład relację Anety Glam i Caroline Derpieński. Dwie co najwyżej trzecioligowe celebrytki, pozostające w dziwacznej, acz skutecznej symbiozie, jednocześnie oskarżając się wzajemnie o pasożytnictwo. Ciężko tu wskazać głównego żywiciela, a w przypadku tak bezwstydnych organizmów mówienie o jakichkolwiek stratach również wydaje się mało zasadne. Każda wzmianka ich nazwisk to przecież zwycięstwo i powód do świętowania. Idąc tym tropem, w ostatnim tygodniu całe Miami musiało słyszeć strzały korków od szampana, bo Glam i Derpieński zdołały rozkręcić kolejną aferkę.
Wszystko zaczęło się od Caroline, która postanowiła zabawić się w detektywkę i opublikowała zdjęcie ukochanego Anety w towarzystwie tajemniczej blondynki. Fotografia miała być dowodem, że milioner porzucił blondwłosą Polkę, ale ta nie była skora, żeby tę informację jakoś prędko potwierdzać. W końcu jednak pękła i przyznała, że jej związek z Georgem Wallnerem dobiegł końca, zapewniając przy tym, że sypiała z nim jeszcze 2 miesiące po rozstaniu. Kto pytał?! Derpieński przyjęła tę informację z entuzjazmem, okraszając ją filozoficznym pytaniem: "Po jakiego grzyba kłamałaś?". Obie panie zdają sobie sprawę, że bez tych wojenek ciężko byłoby im utrzymać się na medialnej powierzchni, więc to zapewne nie koniec. Dokąd nas to zaprowadzi? Klatka MMA dla celebryckich patusiar, a może program o szukaniu sponsoringu na amerykańskiej ziemi? Wygrywa ta, która złapie bogatszego chłopa. Zawsze jest też Patryk Vega, który nie pogardziłby polsko-amerykańską, bieda-wersją "Substancji". Patrząc na Caroline i Anetę, obie mają kłopoty z respektowaniem balansu…
Wygląda na to, że prędko nie skończy się też inny tasiemiec, czyli (jeszcze) małżeństwo Agnieszki Kaczorowskiej i Macieja Peli, a raczej kontrowersje wokół jego rozpadu. Kaczorowskiej nie jest obce występowanie w męczącej widzów telenoweli, ale coś nam mówi, że z tej prywatnej, choć rozgrywanej publicznie, chętnie by się wypisała. Nie bardzo jednak może, a to za sprawą Peli, który z tygodnia na tydzień staje się coraz bardziej rozmowny. Tym razem tancerz gościł w podkaście MamaDu, gdzie otworzył się na temat rozstania z Agnieszką i bycia ojcem na pełen etat. Jego wyznania spotkały się z dość ostrą reakcję internautek, a Pela chętnie wdawał się z nimi w dyskusje, dzięki czemu dowiedzieliśmy się m.in., że gdy ich relacja z Kaczorowską kiełkowała, oboje zdradzali swoich ówczesnych partnerów. Słodko! Ciekawe, co mogło pójść nie tak?!
Cała ta sytuacja to twardy orzech do zgryzienia i niełatwo tu wskazać winowajców, a tego przecież chce lud. Z jednej strony, Kaczorowska ma fatalną reputację, a historia jej związków i romansów czyni ją łatwym celem, szczególnie jeśli naprzeciw postawimy "porzuconego i oddanego ojca jej dzieci". Z drugiej, żyjemy w 2025 - karanie kobiety za zarabianie na dom i rzekomy skok w bok, przy jednoczesnym aplauzie dla mężczyzny za to, że zajmuje się dziećmi… Chyba już tego nie robimy. Oczywiście, nie jest to najbardziej sympatyczny scenariusz, ale Pela kreujący się na męczennika, bo przyszło mu zmierzyć się z tym, co jest codziennością tysięcy, jeśli nie milionów kobiet, jest dość komiczne, bo jaki jest cel tej tabloidowej przeprawy? Poklepanie go po ramieniu za to, że jest dobrym ojcem? Za przyzwoite minimum nikt przecież jeszcze medali nie wręcza. Ta wendeta ma jasny cel: spalenie na stosie Kaczorowskiej, społeczny consensus, że to ona jest tutaj "tą złą" i okej, przyjmijmy, że tak jest i co dalej? Życie jest nowelą, raz przyjazną, a raz wrogą. Czasem chcesz się pożalić, ale nie masz do kogo… Maciek, i Tobie kiedyś przestaną podstawiać mikrofon na te gorzkie żale, więc może już czas, jak to mawiają Amerykanie, "to move on".
W międzyczasie przez internet przetoczyły się dwie inne aferki "o nic". Z okazji Dnia Kobiet Julia Wieniawa opublikowała w sieci teledysk do utworu "Kocham". Klip, jak i sam utwór, mają raczej celebracyjny ton, a ich głównym przekazem jest samoakceptacja i mierzenie się z kompleksami. Wydawać by się mogło, że ze wszystkich rzeczy, które może zrobić Julia Wieniawa, ta niespecjalnie przyciągnie jakiekolwiek kontrowersje. A jednak! Bogna "Bubu" Golec, modelka plus-size, postanowiła wywołać piosenkarkę do tablicy i zarzucić jej hipokryzję oraz zbyt wysoki "level delulu". Jej zdaniem, Wieniawa nie bardzo może rozprawiać o trudnej drodze do samoakceptacji, bo, jak przypuszczamy, mieści się w przyjętych kanonach urody i rozmiaru. Ktoś tu jednak zapomniał, że w przypadku osób publicznych ta zasada ma niewielkie zastosowanie, bo niezależnie od tego, jak wyglądasz i jaki rozmiar nosisz, każdego dnia znajdą się dziesiątki, setki, a czasem i tysiące osób, które spróbują cię przekonać, że masz za duży nos, za małe piersi, za krótkie nogi czy zbyt szeroki nadgarstek. Owszem, czasami pewnie ciężko utożsamić się z celebrytką, której zasoby pozwalają na prywatnego trenera, profesjonalną dietę i drogie zabiegi, ale one nie są magiczną gumką, która eliminuje kompleksy i wycisza nieprzychylne głosy z zewnątrz. Bycie kobietą w jakiejkolwiek przestrzeni jest już wystarczające trudne, a będąc przy tym jeszcze na świeczniku, o zniekształcenie obrazu własnej siebie jest naprawdę łatwo. Wieniawę można lubić lub nie, podchodzić z rezerwą do projektów "self-love", bo istnieje szansa, że i to zostanie zmonetyzowane, ale nie można zabierać jej prawa do mówienia o tym, jak się czuje jako młoda kobieta i presji z tym związanej. No, chyba że chce się na tym ugrać kliki i oglądalność na TikToku to tak, bo bardziej skutecznego sposobu na to nie ma.
I na koniec naszego podsumowania prawdziwa bomba, czyli Klaudia Halejcio i jej lotniskowy rant o "starszej kobiecie", która nie chciała zamienić się miejscami z płaczącym dzieckiem chcącym siedzieć w samolocie przy oknie. Postawmy sprawę jasno: nikt nie ma obowiązku rezygnowania z miejsca, za które zapłacił. Nie jest problemem pasażera, że ktoś inny nie dopilnował (lub nie chciał dopilnować, licząc na dobrą wolę obcej osoby) rezerwacji. To są kwestie, które nie podlegają absolutnie żadnej dyskusji, bo "nie" to również odpowiedź. Influencerzy nie byliby jednak sobą, gdyby nie wykorzystali każdej codziennej interakcji do produkcji kontentu, który przy okazji jeszcze pokaże ich jako tych "dobrych". A to najzwyczajniej przemocowe i wychodzące z pozycji siły/popularności zachowanie, które z dobrem ma niewiele wspólnego. To się jedynie dobrze klika. Klaudii polecamy awaryjne lądowanie z internetowych przestworzy i kontakt z ziemią.