Sebastian Fabijański był ostatnio gościem w podcaście Żurnalisty, gdzie nie szczędził osobistych wyznań. Aktor opowiedział m.in. o trudnej relacji z rodzicami. Celebryta przyznał, że gdy był dzieckiem, brakowało mu miłości, o którą, jak sam to określił, musiał "żebrać".
Fabijański poruszył też wątek swoich związków, którym (z różnych przyczyn) daleko było do zdrowych. Seba nie ukrywa, że swego czasu borykał się z poważnymi problemami natury psychicznej, które sprawiały, że jego "mroczna strona" dawała o sobie znać. Aktor jest zdania, że spory wpływ mógł mieć na to właśnie deficyt rodzicielskiej czułości.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wybierałem obiekty, które mi w jakiś sposób przypominały to, z czego wyrosłem - ocenił. Czyli znowu do tego samego. Żebrania. Szukasz obiektów, które cię będą upokarzać, a te które cię kochają i podziwiają, cię nudzą. Bardzo dużo takich kobiet odrzuciłem. Jestem na dobrej drodze, która pozwoli mi uwolnić się od tego mechanizmu, bo wiem, jak kochać. Bo kocham mojego syna.
Jak sam przyznał, terapia pomaga mu skonfrontować się z wewnętrznymi demonami i pozbyć się destrukcyjnych nawyków przy budowaniu relacji. Spory na to wpływ miał też jego syn Bastek, który przyszedł na świat we wrześniu 2020 roku.
Ja wiem o tym, że muszę dużo pracy wykonać w tym zakresie - podkreślił. Ale niewątpliwie chciałbym zbudować związek oparty na miłości i akceptacji, a nie probie przyglądania się w czyichś oczach i żebrania o atencję, akceptację, miłość. Jednocześnie wyglądając, jakbym był niezdolny do kochania.
Rozwodząc się nad zjawiskiem miłości, gwiazdor przyznał, że jest bardzo religijny. To właśnie wiara pomogła mu przetrwać w najgorszych chwilach, kiedy rozważał odebranie sobie życia.
Z chęcią bym wszedł w rejon Boga. Gdybyśmy odarli całą wiarę chrześcijańką i wszystko związane z tym. Chodzi tam o miłość. Tam jesteś w stanie zrozumieć, o co może chodzić w miłości. Gdyby nie wiara to bym dyndał jak hamak - wyznał.
Miałem nadzieję, że jest na tym świecie ktoś nieobecny może nawet, kto mnie nie ocenia. Kto czeka. I żeby była jasność, ja teraz nie prawię jak katol, czy to chodzi o buddyzm, nieważne. Ja osobiście staram się wierzyć w Boga jako katolik gdzieś tam. Jestem ostatni, żeby komuś coś narzucać. Przychodziłem do swojego ulubionego kościoła Dominikanów w bardzo trudnych momentach. Stawałem przed obrazem "Jezu ufam Tobie". Patrzyłem w oczy i autentycznie czułem, jakby ktoś mnie przytulił - przekonuje.
Kolejnym z wątków poruszonych podczas najnowszego wywiadu Sebastiana Fabijańskiego była depresja i następstwa kuracji silnymi lekami. Aktor podsumował okres, w którym miały miejsce jego niesławne walki w klatce jako permanentną "wojnę".
Po śmierci ojca, gdy wylądowałem w szpitalu psychiatrycznym, brałem leki, które pozbawiły mnie instynktu samozachowawczego - mówił. Ja leciałem na oślep kompletnie. To był autodestrukcyjny lot, który zmierzał ku upadkowi. Stąd decyzje o tym FAME MMA i tak dalej. Jak zacząłem zmniejszać dawkę leków, nagle zacząłem widzieć wszystko. I zobaczyłem, gdzie byłem. przestraszyłem się, bo to nie byłem ja.
Śmierć ojca, który zmarł w sierpniu 2018 roku, zbiegła się z jego rozstaniem z Olgą Bołądź. Nie jest tajemnicą, że aktorka nie wspomina związku z Sebą zbyt dobrze, otwarcie zarzucając mu narcyzm. Fabijański mówi za to o byłej partnerce w samych superlatywach.
W noc śmierci mojego ojca pisałem sms-a do Olgi, z którą wtedy byłem. Że musimy pogadać, bo chyba coś się wyczerpało - wspomina. Nie dopisałem tego smsa, bo zasnąłem. Rano się dowiedziałem, że ojciec nie żyje. Jestem wdzięczny Oldze, bo gdy zacząłem być coraz bardziej pogmatwany, rozdarty wewnętrznie, mimo to starała się przy mnie zostać. Załatwiła mi super księdza na pogrzeb. Potem nie nadawałem się do związku. (...) Kiedy było bardzo źle, w końcu nie wytrzymała i odeszła.
Sebastian nie pominął tematu pobytu w szpitalu psychiatrycznym, w którym spędził dwa miesiące. Wracając pamięcią do momentu, w którym podjął desperacki krok, by ratować samego siebie, Fabijański opisał okoliczności, w jakich trafił na oddział zamknięty.
Zaczęły się głupie myśli. Bałem się brać leki, nie wiedziałem, co się ze mną wydarzy. (...) Wtedy podjąłem decyzję, że szpital. Byłem w prywatnym, na szczęście miałem pieniądze, żeby się tak leczyć. Miałem fajny pokój. Natomiast początek to był koszmar. Nie było klamek. Jak wpadłem do szpitala, od razu chciałem wyjść. Oni zabierali mi kable do telefonu. Ja im mówiłem, że nie chcę się zabić, że wychodzę. W końcu dali mi tabletkę. I nagle było już dobrze. Ale pobudka była ciężka - podsumował.