Agnieszka Kotlarska od najmłodszych lat wiedziała, z czym chce wiązać swoje życie. Kiedy skończyła 17 lat, zaczęła próbować swoich sił w modelingu. W 1990 roku w lokalnej prasie zauważyła ogłoszenia o zapisach do konkursu piękności Miss Dolnego Śląska. Czuła, że ma szansę. 176 cm wzrostu, smukła sylwetka, delikatne rysy twarzy, a także determinacja i niezwykła jak na jej wiek dojrzałość doprowadziły Agnieszkę do zwycięstwa. Wtedy poszło już z górki.
Podczas wyborów Agnieszka poznała o 13 lat starszego organizatora konkursu, Jarosława Świątka. Mężczyzna został jej mentorem, a wkrótce też życiowym partnerem. Nowe znajomości i korona miss otworzyły przed nastolatką drzwi do prawdziwej kariery. Dziewczyna otrzymywała liczne zaproszenia na sesje zdjęciowe, a jej twarz zaczęła pojawiać się w witrynach sklepowych.
Agnieszka Kotlarska zachwyciła cały świat
W 1991 roku, w wieku zaledwie 19 lat, Agnieszka wzięła udział w konkursie na Miss Polski. Rywalki nie miały z nią żadnych szans. Jury jednogłośnie przyznało koronę pięknej Wrocławiance. Wtedy usłyszał o niej cały kraj, ale ogólnopolska sława Agnieszce nie wystarczała. Już kilka miesięcy później dziewczyna zwyciężyła w konkursie Miss International, który odbył się w Tokio. Kotlarska została tym samym pierwszą Polką w historii, która zdobyła ten tytuł. Świat mody stanął przed nią otworem.
Najznakomitsi projektanci zachwycali się urodą młodziutkiej ślązaczki. W 1992 roku Agnieszka podpisała kontrakt z agencją Ford w Nowym Jorku i Paryżu. Użyczała swojej twarzy w międzynarodowych kampaniach reklamowych, sprawdzała się także na wybiegach. Ralph Lauren nazywał ją swoją muzą, o współpracę zabiegał także Calvin Klein. Na sesję zdjęciowe jeździła po całym świecie, jej portrety publikowano m.in. w międzynarodowych wydaniach magazynów "Cosmopolitan" i "Vogue".
Oprócz sukcesów zawodowych, Agnieszce wiodło się także w życiu prywatnym. Pomiędzy licznymi zleceniami znalazła czas, by wyjść za mąż, a nawet urodzić córeczkę - Patrycję. Jarosław otaczał żonę nie tylko partnerskim ramieniem, ale także trzymał pieczę nad jej karierą. Razem byli niepokonani. Tak przynajmniej myśleli. Nie mieli świadomości, że w ich życiu istniał ktoś jeszcze. Trzymał się gdzieś z boku, prawie niewidzialny, ale zawsze był blisko.
Zakochał się w zdjęciu, obsesję przeniósł do świata realnego
Jerzy Lisiewski. Po raz pierwszy ujrzał Agnieszkę na jednym z plakatów reklamowych rozwieszonych we Wrocławiu, kiedy ta była jeszcze uczennicą szkoły średniej. Później przyznał, że już wtedy się w niej zakochał. Platoniczne zauroczenie "obrazkiem" zaskakująco szybko zaczęło przeradzać się w obsesję. 32-latkowi udało się ustalić nazwisko swojej idolki, wkrótce wydedukował także, gdzie się uczyła. Zaczął ją śledzić.
Tajemniczy wielbiciel podążał za Agnieszką krok w krok. Podchodził pod jej szkołę, jeździł tym samym autobusem. Pewnego razu zdobył się na odwagę i zagaił sporo młodszą sympatię. 17-latka z grzeczności zgodziła się nawet, by nieznajomy odprowadził ją do domu. W ten sposób Jerzy poznał jej adres.
To była jesień 1991 roku. Po tym pokazie wiedziałem, gdzie chodzi do szkoły. Jakim autobusem jeździ do domu. Ona też zauważyła, że jakiś mężczyzna ją obserwuje, że jest nią zainteresowany. Przyjechaliśmy autobusem, odprowadziłem ją do domu. Rozmawialiśmy o zwykłych rzeczach, kogo znamy, chodziliśmy w końcu do jednej szkoły. Weszła wtedy do swojej klatki i tyle - wspominał zabójca w filmie dokumentalnym "Będę Cię kochał aż do śmierci".
Kiedy już wiedział, gdzie mieszka jego ukochana, zaczął wysyłać listy. W wiadomościach nazywał Agnieszkę swoją "księżniczką", a siebie "krasnoludkiem", co miało nawiązywać do noszonej przez niego czerwonej czapki. Wyznawał dziewczynie miłość aż po grób, zapewniał o szczerości swoich uczuć. Ku swojemu ogromnemu rozczarowaniu nigdy nie otrzymał odpowiedzi. Agnieszka nie zdążyła szczególnie przejąć się dużo starszym adoratorem - wkrótce przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, by spełniać swój "amerykański sen". Natrętny wielbiciel odszedł w zapomnienie.
"Oszukała przeznaczenie". To prawdziwe miało się dopiero spełnić
Jerzy jednak nie zapomniał. Na bieżąco śledził karierę Agnieszki w czasopismach, ale z czasem zaczął przyzwyczajać się do myśli, że może jej już nie zobaczyć. Wszystko odżyło, gdy przeczytał w gazecie wzmiankę o katastrofie samolotu, którym o mały włos poleciałaby Kotlarska. Prasa rozpisywała się o tym, że topowa polska modelka "oszukała przeznaczenie".
W lipcu 1996 roku Agnieszka miała zaplanowaną sesję zdjęciową w Paryżu, ale w planach było wcześniejsze spotkanie z ekipą w Nowym Jorku. Mąż jednak namówił 24-latkę, by darowała sobie miting i poleciała bezpośrednio do Francji. To uratowało jej życie. Samolot lecący z Nowego Jorku do Paryża rozbił się chwilę po starcie. Zginęli wszyscy pasażerowie, także osoby, z którymi miała pracować.
Na wieść o tym wydarzeniu, Jerzego zmroziło. Dawna obsesja, uśpiona przez ostatnie lata, rozbudziła się w nim na nowo wraz z kilkoma przeczytanymi w gazecie zdaniami. Chore uczucie powróciło i to ze zdwojoną siłą. Mężczyzna dowiedział się, że Agnieszka wraz z rodziną wróciła do rodzinnego Wrocławia. W książce telefonicznej bez problemu znalazł jej numer telefonu i dokładny adres. Zaczęły się niepokojące telefony.
Podczas powtarzających się rozmów stalker bezowocnie nalegał na spotkanie. "Zniszczyłaś mi życie" – mówił do słuchawki. Agnieszka początkowo starała się ignorować maniakalnego wielbiciela. Sytuacja jednak zaczęła się robić poważna.
"Czułem się jak rybka w akwarium"
27 sierpnia mężczyzna pojawił się pod domem Agnieszki. Ta siedziała akurat wraz z mężem i 2,5-letnią córeczką w samochodzie, zaparkowanym na podjeździe. Jerzy zachowywał się podejrzanie. Mimo jego próśb kobieta nie chciała wyjść z auta.
Poznała mnie chyba. Nie otworzyła jednak nawet szyby w aucie. Czułem się jak rybka w akwarium. Popatrzę, ale żeby cię dotknąć, to nie. Przecież się nie zmoczę - Lisiewski opowiadał w dokumencie.
Niesiony manią prześladowca nie zamierzał odpuścić. Brak reakcji ze strony ukochanej jeszcze bardziej go rozwścieczył. Krzyczał i walił pięściami w okna pojazdu. Siedząca z tyłu Patrycja płakała z przerażenia, Agnieszka zaczęła panikować, a Jarosław postanowił położyć kres temu szaleństwu. Wysiadł z auta i skierował się w stronę agresora. Nie wiedział jednak, do czego zdolny był nieznany mu mężczyzna.
Na widok swojego "konkurenta" Jerzy wyciągnął z kieszeni składany nóż i szybkim ruchem ranił Jarosława w nogę. Na pomoc mężowi rzuciła się Agnieszka. Doskoczyła do napastnika od tyłu, ale ten zdążył się w porę obrócić. Zadał kobiecie cztery celne ciosy - w serce, płuca, wątrobę i aortę.
Ja chciałem tylko porozmawiać, a on zaczął wzywać policję. [...] Zawsze nosiłem przy sobie nóż czy scyzoryk więc go wyciągnąłem. Osoba przewróciła się. Ja zamachałem tym kozikiem, nad nim, trochę go drasnąłem po udzie. Wtedy jest szarpnięcie za ramię. Odwróciłem się i pchnąłem ją nożem. Byłem otumaniony, nie wiedziałem, co się dzieje - tłumaczył lata później.
Zginęła na oczach córeczki
Sprawca zaczął w popłochu uciekać. Po drodze wręczył zakrwawiony nóż przypadkowej spacerowiczce, krzycząc "właśnie zabiłem kobietę!". Na miejscu zdarzenia wkrótce pojawił się lekarz, wezwany przez sąsiadów zaatakowanej rodziny. Próbował ratować ciężko ranną modelkę, lecz bezskutecznie. Agnieszka umarła po kilku minutach, na oczach męża i córeczki.
Kiedy się uspokoił, zaledwie kilkanaście minut po ataku, Jerzy sam zgłosił się na policję. Został zatrzymany, a niedługo później oskarżony o zabójstwo Agnieszki Kotlarskiej i usiłowanie zabójstwa jej męża Jarosława Świątka. Podczas składania wyjaśnień zapewniał, że w czasie napaści był w szoku i nie działał logicznie. Innego zdania był jednak lekarz, który badał zwłoki. Twierdził, że wszystkie ciosy były precyzyjnie zaplanowane.
Proces trwał kilka miesięcy. Powołani biegli uznali, że napastnik w chwili zdarzenia znajdował się w stanie ograniczonej poczytalności. W styczniu 1998 roku Lisiewski został skazany przez wrocławski Sąd Okręgowy na 14 lat więzienia. Cztery miesiące później Sąd Apelacyjny podwyższył karę do 15 lat.
Morderca jest na wolności. Nadal stanowi zagrożenie?
Morderca wyszedł z więzienia w 2012 roku. Kara jednak go nie zresocjalizowała. Już dwa lata później Lisiewski został skazany na półtora roku pozbawienia wolności za kolejne przestępstwo - ciężkie uszkodzenie ciała obywatela Rumunii. Rodzina zamordowanej modelki nadal żyje w strachu. 28-letnia córka Kotlarskiej do teraz stroni od mediów społecznościowych, skrzętnie ukrywa się przed światem. Bliscy zamordowanej modelki boją się, że oprawca może ponownie zaatakować.
Podobno zwierzał się współwięźniom, że jego marzeniem jest dokończenie dzieła, czyli zabicie mnie i mojej córki. My nigdy nie będziemy normalnie żyli, mam oczy wkoło głowy, a moja córka "nie istnieje". Tu, gdzie żyjemy, nikt nie wie, kim ona jest, a od 15 lat nie pokazujemy się w mediach, więc nikt nie wie, jak ona wygląda. Bezpieczeństwo jest najważniejsze - wspominał w rozmowie z Onetem Jarosław Świątek.
Okazuje się, że przezorność rodziny zmarłej modelki może mieć swoje podstawy. W styczniu br. autorka zbioru reportaży "Ballady morderców. Kryminalny Wrocław" Iza Michalewicz poinformowała w mediach społecznościowych, że morderca czytał publikację na temat popełnionej przez niego zbrodni, mało tego - zostawił notatki dla autorki.
W jednym z egzemplarzy książki dostępnym bibliotece we Wrocławiu znaleziono odręczne zapiski na stronach przedstawiających historię zabójstwa Kotlarskiej. Pojawiły się tam szczegóły, które wcześniej nie były ujawnianie opinii publicznej. Autor notatki "poprawiał" reportażystkę, wyrażał się także negatywnie w stosunku do męża ofiary.
Gdy przeglądałam uwagi "poprawiacza", rzuciła mi się w oczy wiedza w temacie przeszłości zabójcy (wykształcenia, służby wojskowej, pracy), ale przede wszystkim pamięć emocjonalna. Wygląda na to, że on do dziś uważa, jakoby Agnieszkę Kotlarską zabił przez przypadek, nie wiedząc, że to w nią uderza nożem - Michalewicz napisała na Facebooku.