Lata mijają, a sprawa tajemniczego zaginięcia Iwony Wieczorek do dziś pozostaje niewyjaśniona. Przez ponad dekadę śledczy nie zdołali ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się w nocy z 16 na 17 lipca 2010 roku. Cień nadziei na rozwikłanie zagadki pojawił się, gdy sprawę przejęło krakowskie Archiwum X. Mimo intensyfikacji prac i postawienia zarzutów Pawłowi P., wciąż nie można mówić o przełomie w śledztwie.
Internauci, którzy z niezwykłym zaangażowaniem śledzą kolejne doniesienia na temat Iwony Wieczorek i nierzadko snują swoje teorie, twierdzą, że niektóre działania służb tuż po zaginięciu kobiety były co najmniej zastanawiające. Do nieścisłości w zeznaniach, niewystarczająco dokładnych przesłuchań i zwłoki w czasie dołącza też wątek tajemniczych nagrań z monitoringu, które z pewnością mogłyby pomóc w rozwiązaniu sprawy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nagrania, które mogłyby pomóc w rozwiązaniu sprawy Iwony Wieczorek miały być "niewyraźne". Właściciel klubu jest zadziwiony
Choć policja zabezpieczyła nagrania z kamer w "Dream Clubie", w którym tuż przed zaginięciem bawiła się Iwona Wieczorek, to pozyskane materiały miały nie być satysfakcjonujące. W mediach krążyły informacje, że rzekomo było na nich widać niewiele i nie dało się dostrzec szczegółów, które przybliżyłyby przebieg zdarzeń z feralnej nocy. O tajemniczych filmach z monitoringu z portalem i.pl rozmawiał Marcin T., ówczesny właściciel "Dream Clubu", dziś oskarżony w aferze dot. wykorzystywania seksualnego małoletnich dziewczyn.
W "Dream Clubie" był dobry monitoring. Kiedy imprezowicz wracał następnego dnia obejrzeć nagrania, bo na przykład zostawił tu portfel czy kurtkę, odtwarzano mu je w obecności menadżera i wszystko było na nich widać. Podobnie było z policją, która czasami sprawdzała, czy ktoś nie rozprowadza narkotyków i korzystała przy tym z naszych nagrań. W całym klubie było tych kamer kilkanaście i każdy zakamarek klubu był "okamerowany". Nie była to na pewno technologia, jaką kluby dysponują dziś, ale w zupełności wystarczająca. Stąd dziwię się pogłoskom o słabej jakości nagrań - podkreślał Marcin T. dla portalu i.pl.
Sprawa Iwony Wieczorek. Paweł P. przeglądał nagrana z monitoringu, zanim zrobiła to policja
Co ciekawe, zanim nagrania trafiły w ręce policji, dzięki selekcjonerowi klubu dostęp do nich miał Paweł P., który chciał podobno ustalić dokładną godzinę opuszczenia klubu przez Iwonę. Mężczyzna przeglądał filmy o poranku - zaledwie kilka godzin po zaginięciu koleżanki. Nasuwają się więc pytania, czy materiały z monitoringu pozyskane przez policję są kompletne lub, czy nie ingerowano w ich jakość.
Warto także przypomnieć, że nagrania z osiedlowego monitoringu swego czasu posłużyły jako alibi dla Pawła P. Gdy zastanawiano się, czy po powrocie z klubu w noc zaginięcia mężczyzna rzeczywiście nie opuszczał mieszkania dziadków, ten powołał się właśnie na kamery zamontowane w okolicy bloku. Redakcja i.pl dotarła do pracownika spółdzielni mieszkaniowej wspomnianego osiedla. Jej przedstawiciel twierdzi, że nagrania prawdopodobnie nie były w 2010 roku zabezpieczane, a policja miała na to dwa tygodnie od zaginięcia Iwony Wieczorek.
Niemal na pewno nagrania do sprawy Iwony Wieczorek nie były zabezpieczane. Wiem, bo się tą sprawą interesowałem i jakiegoś większego zabezpieczenia policyjnego sobie nie przypominam, a policja musiałaby zabezpieczyć więcej niż jedną kamerę. Było ich przecież kilka - twierdził pracownik spółdzielni.