W ostatnim czasie wiele kontrowersji wywołał projekt ustawy, zakładający wprowadzenie wysokich podwyżek do pensji prezydenta i posłów oraz wprowadzenie... wypłaty dla żony Andrzeja Dudy - Agaty. Miałaby ona zarabiać wyjątkowo pokaźną sumkę, bo prawie 18 tysięcy złotych.
Nie spodobało się to wielu obywatelom, których zdaniem Agata nie zasługuje na tak wysoką wypłatę. Właściwie od początku kadencji swojego męża nie wykazywała się podejmowaniem aktywności porównywalnym do swoich poprzedniczek, ani nie zabierała głosu w ważnych dla obywatelek sprawach. Dzięki temu udało jej się uzyskać mało pochlebny przydomek "milczącej pierwszej damy".
Głos w sprawie pensji dla pierwszej damy zabrały także poprzedniczki Dudy, które doświadczyły tego dylematu na własnej skórze. Danuta Wałęsa kąśliwie skomentowała "trudną" sytuację Dudy porównując ją do swojej własnej, natomiast nieco bardziej dyplomatyczna Jolanta Kwaśniewska zaznaczyła, że choć pensja dla pierwszych dam powinna zostać wprowadzona, to wypadałoby na nią zapracować czymś innym, niż tylko milczeniem...
W obronie prezydentowej stanęła zatem najjaśniejsza "gwiazda" Prawa i Sprawiedliwości, czyli Krystyna Pawłowicz, która słynie z wyjątkowo ostrych i, nierzadko, obraźliwych wypowiedzi. Zdaniem posłanki pomysł wypłacenia pensji Dudzie krytykują ludzie, którzy, niczym przysłowiowy pies ogrodnika, są w trudnej sytuacji i nie chcą, by innym powodziło się lepiej.
Co do Pierwszej Damy, to przecież tu nie chodzi o podwyżkę, ale w ogóle o zapłacenie za realnie wykonywaną pracę, jak urzędnikowi - mówi Pawłowicz, po czym dodaje - Ludzie o słabszej sytuacji finansowej zwykle nie chcą, by innym w ogóle za coś płacić, ale żona Prezydenta przecież pracuje i, jak wszystkim, należy jej się zapłata - uważa była posłanka PiS.
Jeden z internautów postanowił odpowiedzieć posłance i zauważył, że ciężko było dopatrzeć się zaangażowania Agaty Dudy w roli Pierwszej Damy.
Nie przypominam sobie inicjatyw Pierwszej Damy za poprzedniej kadencji (poza kilkoma wyjazdami w reprezentacji) za które powinna pobierać opłatę. Więcej na tym stanowisku robiła śp. Maria Kaczyńska i pani Kwaśniewska, a nie pobierały pieniędzy - komentuje.
Na odpowiedź Pawłowicz nie trzeba było długo czekać.
Za okres urzędowania mężów i pracy w ich kancelariach nie płaci ZUS, bo nie ma czego. Nie ma "pracy" i po kadencjach są jeszcze poszkodowane przez to "niewypracowaną" emeryturą. To, że dawniej tak traktowano pracę żon prezydentów, nie znaczy, że taki sprzeczny z prawem stan ma trwać - podsumowuje Pawłowicz.
Zgadzacie się z jej opinią?