W poniedziałek Telewizja Polska oficjalnie ogłosiła reprezentantkę naszego kraju, która stanie do walki o zwycięstwo w tegorocznej Eurowizji. Została nią Luna z radiowym utworem "The Tower" żywcem wyjętym z młodzieżowych komedii Netflixa i zgodnie z oczekiwaniami, wzbudziło to szereg kontrowersji i wątpliwości. Faworytką internautów i sympatyków konkursu była, nie bez powodu, Justyna Steczkowska. Artystka od kilku miesięcy głośno lobbowała za swoim udziałem w konkursie, proponując widzom i jurorom nie tylko wyróżniający się na tle innych utwór, ale i wizualizacje i koncepcję całego występu.
Ostatecznie, Justyna przegrała z młodszą koleżanką zaledwie jednym głosem i być może cała sytuacja zakończyłaby się jedynie smutnym westchnieniem o braku szczęścia, ale doniesienia o nieprawidłowościach w trakcie głosowania i luźnej interpretacji regulaminu w wykonaniu władz TVP pomogły rozpętać prawdziwą burzę. Oberwała piątka ekspertów dokonujących wyboru, której przyszło się gęsto tłumaczyć z regulaminowych zawiłości i cóż, swoich muzycznych preferencji.
W związku z pojawiającymi się teoriami spiskowymi, telewizja zdecydowała się ujawnić dokładny przebieg głosowania oraz szczegółową punktację. To niestety nie rozwiało wątpliwości, a jedynie je namnożyło, szczególnie pod adresem jednego z jurorów, Piotra Klatta. Zastępca dyrektora Kreacji Rozrywki i Oprawy TVP ewidentnie bowiem nie był fanem propozycji Steczkowskiej, bo przyznał jej, jako jedyny, zero punktów. Ktoś może powiedzieć, że to wysoce subiektywna kwestia i jest szansa, że faktycznie oddał głos zgodnie ze swoimi preferencjami. Natomiast jeśli jako tło tego wyboru przypomni się plotki mówiące o tym, że włodarze Telewizji Polskiej nie są zwolennikami wysłania Justyny do Szwecji, ta optyka nieco się zmienia - na gorsze.
Szeroko komentowana tabela ma też wątek komediowy w postaci totalnego blamażu Edyty Górniak, która po cichu zgłosiła do preselekcji utwór "I Remember". Zapomniana gwiazda czołgała się na dnie zestawienia, a w celu szybkiego wytłumaczenia porażki, poinformowała fanów, że utwór został zgłoszony po terminie i jest zdziwiona, że w ogóle był brany pod uwagę. Informację tę szybko zdementował inny juror, dziennikarz Radia Eska, Michał Hanczak. Ku zdziwieniu absolutnie nikogo, Edyta znowu minęła się z prawdą. Intrygujący jest natomiast sam tytuł zgłoszonej piosenki. O czym pamięta Górniak? Na pewno nie o byciu piosenkarką z repertuarem godnym uwagi.
Największą poszkodowaną, oprócz Steczkowskiej, jest oczywiście Luna. Kolejny raz wysyłamy kogoś na Eurowizję w atmosferze skandalu i niechęci. Czas chyba zrozumieć - i to prośba kierowana do osób odpowiedzialnych za preselekcje - że jeśli chcemy, aby nasza reprezentantka wzbudziła jakiekolwiek zainteresowanie w Europie, sami musimy być podekscytowani tym wyborem, bo sukces na Eurowizji zaczyna się w rodzimym kraju. Lunie wypada życzyć powodzenia i mieć nadzieję, że przydomek "polska Lady Gaga" wystarczy, aby wrócić z Malmö z tarczą.
W międzyczasie w sieci na dobre rozgorzała inna afera z etatowymi skandalistami w rolach głównych: Krzysztofem Stanowskim i Caroline Derpienski. Gwiazdor "Kanału Zero" postanowił odwiedzić blond celebrytkę w Miami, fundując widzom "reportaż" mający ją zdemaskować i pokazać oczywiście "całą prawdę" o jednej z najgłośniejszych postaci polskiej sieci. Stanowskiemu nie udało się złamać Derpienski, która dzielnie brnęła w wykreowaną przez siebie rolę, ale przybliżył całkiem interesujące tło jej partnera, Krzysztofa Porowskiego. Nieustraszony reporter nie mógł jednak zdecydować się, czy Derpienski faktycznie konfabuluje jak choćby Natalia Janoszek, czy może jednak "tylko koloryzuje" ze świadomością, że wzbudzi to większe zainteresowanie. Gdy jego fani, niepocieszeni mało zdecydowanym atakiem na celebrytkę, domagali się mięsa, szybko je dostali. Stanowski, wbrew wcześniejszym deklaracjom, uznał, że Derpienski funduje publice "stek kłamstw", a to rzecz jasna nie spotkało się ze zrozumieniem ze strony samej zainteresowanej.
I w ten oto sposób wyłonił się prawdziwy obraz, zarówno peryferii polskiego show-bizu, jak i jakości uprawianego przez Stanowskiego dziennikarstwa. Wsiadanie na celebrytki czwartej kategorii, jarmarczne materiały detektywistyczne z oprawą godną Rutkowskiego i aura wielkiego skandalu wokół czegoś, co od początku było traktowane przez większość obserwatorów jako zwykły żart. Czego nie robi się dla klików - w imię odsłon i wpływów z reklam Stanowski musi teraz zmierzyć się z tym, co wypisuje w kontrataku Derpienski. A jest co czytać - oskarżenia o kontakty z bułgarską mafią, dwuznaczne aluzje do jego żony, a nawet sugestie kryminalnych i wręcz morderczych zapędów. Odpowiedź "czy było warto?" w tym przypadku zawsze będzie twierdząca, bo przecież nie o prawdę, a rozgłos chodzi. Niezależnie, czy mówimy tu o Krzysztofie, czy Karolinie. Good job, I guess?
Ale dość już kłótni i przepychanek, w "Okiem Pudelka" nie może zabraknąć segmentu matrymonialnego, bo odtrutką na te wszystkie dramy może być tylko celebrycka miłość. A to był pod tym względem niezły tydzień. Internetowi detektywi są niemal stuprocentowo przekonani, że w życiu Maffashion pojawił się nowy mężczyzna i, zgodnie z panującymi trendami, jest to sportowiec, a konkretnie Bartosz Bednorz, siatkarz polskiej reprezentacji. To akurat dyscyplina, w której nasi reprezentanci radzą sobie o wiele lepiej w porównaniu do np. dużo bardziej medialnych piłkarzy, więc może czas na głośne związki i WAGs z prawdziwego zdarzenia i w tym sporcie? Bednorz to przyjmujący, więc trzymamy kciuki, aby całe to pozaboiskowe zainteresowanie przyjął równie skutecznie, co piłki na placu gry.
A nasz cotygodniowy przegląd kończymy gratulacjami dla młodej pary - Olgi Bołądź i Jakuba Chruścikowskiego. Niespodziewana nowina o ślubie aktorki wzbudziła ogromne zainteresowanie, ale coś nam mówi, że nie będzie to kolejny medialny związek. Bołądź odrobiła lekcję z przeszłości i trzyma się z dala od celebryckiego zgiełku, co nie jest to może najweselszą informacją dla nas, ale życzymy szczęścia i tak - nawet jeśli z dala od fleszy. Komuś, kto w przeszłości wiązał się z Sebastianem Fabijańskim czy Mikołajem Roznerskim, trzeba życzyć tylko dobrze.