Zaczynamy od smutnej informacji dla osób, które mają paraspołeczne relacje z internetowymi celebrytami i wierzą, że prawdziwa miłość kocha rozgłos i wielkie słowa wypowiadane przed milionową publicznością. Do jednego z warszawskich sądów wpłynął pozew rozwodowy Akopa Szostaka, który postanowił definitywnie zakończyć małżeństwo z Sylwią Szostak. Ulubiona para TikToka ma za sobą pełen perturbacji rok, a ich fani mogli oczywiście śledzić wszystko niemal w czasie rzeczywistym: okazywanie sobie uczuć, nagłe rozstanie i próbę powrotu. O rozwodzie wprawdzie musiał poinformować Pudelek, ale mamy nadzieję, że Akop i Sylwia będą konsekwentni w dzieleniu się swoim życiem prywatnym i zabiorą nas w podróż po sądach, spotkaniach z adwokatami i końcowych ustaleniach. Liczymy również na głębokie sentencje o życiu, przemijającej miłości i patrzeniu z nadzieją w przyszłość. Jeśli tak się nie stanie, będziemy srogo zawiedzeni…
Ciężko spodziewać się jednak, że losy Szostaków będą jakąkolwiek nauczką dla innych influencerów, którzy zbijają kapitał na cukierkowym przedstawianiu związkowych realiów i trują umysły obserwatorów wyreżyserowanymi scenkami z życia codziennego, gdzie żaden, nawet najmniejszy gest, nie może się obejść bez towarzystwa telefonu i odpowiedniego oświetlenia. To wprawdzie zapewnia ogromne pieniądze, ale zamienia twoje życie w kolorowy kram, w którym nie ma miejsca na prawdziwą intymność, bo wszystko co intymne, można - i w pewnym momencie już nawet trzeba - spieniężyć. Potem przychodzi rozstanie i nagle prosi się obserwatorów, żeby uszanowali prywatność, której już dawno nie ma. Dość pokrętna to logika, prawda? A będzie jeszcze weselej, bo zapomniane już plotki o romansie Sylwii z Kubańczykiem wróciły jak bumerang wraz z emisją programu "Good Luck Boys". Nieoczekiwaną narratorką domniemanego romansu została tam Caroline Derpieński, która w jednej z viralowych już scen show oświadcza wszem i wobec, że Szostak marzy o tym, żeby Kubańczyk "wyczyścił jej muszelkę". Jakie pieniądze są warte takiego poniżenia?
Medialne rozwody nigdy nie są łatwe, a każde wypowiedziane publicznie słowo powinno być przemyślane. Niezależnie bowiem od intencji, wyznania eks-małżonków są później starannie analizowane przez rzesze internautów, którzy nawet w obliczu ładnych i okrągłych zdań spróbują doszukać się drugiego dna. Jednym z szerzej opisywanych rozstań ostatnich lat był rozpad małżeństwa Katarzyny Warnke i Piotra Stramowskiego. Ich obecność w mediach jako pary była bardziej niż intensywna i momentami czytało się ich jak otwartą książkę. Zupełnie zrozumiale oczekiwano zatem, że po rozwodzie również co nieco od nich usłyszymy.
I tak też się stało. Warnke, przy okazji wywiadów promujących kolejne produkcje z jej udziałem, uchylała nieco rąbka tajemnicy i między słowami sugerowała co stało za głośnym rozstaniem, nie wdając się jednak w bolesne szczegóły. Podobnej wrażliwości zabrakło ostatnio jej eks-mężowi, który przyznał w "Vivie!", że zostawił w ich wspólnym mieszkaniu część swoich mebli "i telewizor", co pozwoliło mu urządzić sobie nową przestrzeń i było to "odświeżające". Ktoś mógłby pomyśleć, że po mocno intymnych wyznaniach za czasów związku z Katarzyną, przy okazji mówienia o nowej relacji Piotr będzie nieco bardziej powściągliwy, ale nic bardziej mylnego. Mogliśmy zatem usłyszeć, że uczucie łączące go z Natalią Krakowską to "wielka miłość" i filozoficzną obserwację "najważniejsza jest miłość, jak tego nie ma, no to nie ma związku" czyli kolejny odcinek cyklu pt. heteroseksualni mężczyźni i ich głębokie refleksje o życiu i śmierci. Zaczynamy chyba powoli rozumieć to "niedopasowanie" z poprzednią partnerką…
W komentarzach zawrzało, a pod adresem Stramowskiego, szczególnie ze strony kobiet, padło wiele nieprzychylnych słów. Takie są jednak konsekwencje publicznej wiwisekcji równie publicznego związku. Nikt nie jest naiwny i zdajemy sobie sprawę, że kochać można w życiu więcej niż raz, ale jeśli chodzi o to medialne życie, może jednak warto ustalić sobie niepisane limity, bo każda kolejna "wielka miłość" wykrzyczana w wywiadzie będzie wzbudzać raczej uśmiech politowania niż szczery zachwyt. Szczęśliwie, jest "Viva!", a ta jak wiemy, ma łamy równie pojemne, co celebryckie serca.
ZOBACZ: Piotr Stramowski o kulisach rozwodu z Katarzyną Warnke: "Zostawiłem cały dom, w którym mieszkałem"
Ostatni rozwód, na który z niecierpliwością czekamy, to ostateczne rozstanie Polski z rasizmem. Lubimy o sobie myśleć jako narodzie serdecznym i otwartym, ale wystarczy tylko zwrócić uwagę na problematyczne zwroty czy teksty kultury i wylewa się szambo. Przekonała się o tym Patricia Kazadi, która w jednym z wywiadów przytomnie zauważyła, że tekst utworu "Na co komu dziś" Lady Pank i linijki "Na czekoladę poczułem chęć/Była namiętna, bardzo nieletnia" jest dość nie na miejscu i dopiero niedawno zwróciła uwagę, co tak naprawdę oznaczają wyśpiewywane przez Jana Borysewicza słowa. Oskarżenia o rasizm działają jednak na polskich internautów jak płachta na byka, no bo jak to, my rasistami?! Przecież to komplement porównywać czarnoskóre dziewczyny do czekolady, palce lizać! A jeszcze nieletnie… Toć to niemal nasze dziedzictwo narodowe. I oczywiście, pewne zwroty i stereotypy to pomniki konkretnego czasu w historii, ale nie jesteśmy już raczkującym bobasem, który powtórzy bezwiednie, co tylko zasłyszy, a europejskim krajem, gdzie okazywanie szacunku nie powinno być większym wyzwaniem. Zasada jest prosta - jeśli ktoś zwraca nam uwagę, że fetyszyzowanie ich kultury czy wyglądu ma rasistowski podtekst, to wystarczy posłuchać i przyjąć to do wiadomości. Czarnoskóra kobieta nie jest czekoladką, a tego typu zwroty mają gorzki posmak i takie też mogą być konsekwencje ich używania.
ZOBACZ: Patricia Kazadi zwróciła uwagę na RASISTOWSKI tekst przeboju Lady Pank. "Niedawno do mnie dotarł"
Kazadi nie jest tutaj arbitrem ani dobrego smaku, ani strażniczką politycznej poprawności. Zwróciła jedynie uwagę na pewne zjawisko, wciąż żywe w naszym języku i codziennej kulturze. Histeryczna reakcja internautów jest jedynie smutnym potwierdzeniem jej słów, ale bardzo znamiennym, bo czujemy, że ktoś będzie nas za chwilę penalizować za rasistowskie odzywki, a że mamy ich sporo w naszym słowniku, to jest ryzyko, że oberwiemy. Zamiast więc rzucać się na Kazadi z całym łańcuchem komentarzy, których nawet nie chcemy tutaj cytować, można pokusić się o niesłychaną dla niektórych refleksję: mogę w sobie coś poprawić, jeśli to wprawia w dyskomfort otaczających mnie ludzi. Odróżnienie człowieka od produktu spożywczego naprawdę nie wymaga nadzwyczajnego wysiłku. Wierzymy, że damy radę!